niedziela, 26 lipca 2015

Rozdział X - Prawda i fałsz

-Jason-

Siedzieli od dłuższego czasu na plaży, rozmawiając i wymieniając się informacjami. Nie przeszkadzało im to, że są po drugiej stronie oceanu od swojego domu, Obozu Herosów. Nie przeszkadzały im nieposłuszne, zimne wiatry i świeże powietrze Francji. Wszyscy chcieli jak najszybciej dotrzeć do uwięzionej i wydostać ją. Z drugiej strony wiedzieli, że muszą  obdzielić się wiadomościami. Thalia wybałuszyła oczy gdy dowiedziała się, że Nico jest pochwycony przez jakąś szkaradę.
- Tak...? - wykrztusiła a jej oczy pociemniały. - A od kiedy o tym wiesz i nikomu nie powiedziałeś?
Jason obserwował ich twarze uważnie czekając na reakcję Percy'ego. Ten odwrócił wzrok. Zaczął się bawić piaskiem.
- No bo hmmm... widzisz... - wymamrotał. - Nico cały czas chodził mi po głowie, ale Annabeth...
Thalia gwałtownie chwyciła go za koszulę i przyciągnęła ku sobie.
- Co Annabeth? - zapytała stanowczo. - Bo Annabeth zniknęła i dopiero wtedy przypomniało ci się o synu Hadesa?!
- A od kiedy cię on tak interesuje? - obruszył się syn Posejdona. - Jakoś nigdy nie marnujesz okazji jak go widzisz żeby mu w taki czy inny sposób nie dopiec.
- Jackson, ty kiedyś doprowadzisz mnie do szału! - warknęła. - I obiecuję, że Annabeth kiedyś wtedy mnie nie powstrzyma żeby cię nie kopnąć porządnie w du... - zamilkła. - W tę twoją szynkę.
Jason nie wytrzymał dłużej. Ryknął śmiechem. Siostra i nowo poznany kumpel obdarzyli go poirytowanymi spojrzeniami. Synowi Jupitera rzadko kiedy zdarzał się taki wybuch śmiechu. Otarł łzy i popatrzył na nich z rozbawieniem.
- Wybaczcie, ale nie mogłem się powstrzymać... - uśmiechnął się tym razem lekko. - Nie traćmy czasu. Skoro jak mówcie syn Hadesa jest przetrzymywany do tej pory to może oznaczać, że ma jakieś informacje. Przydatne informacje. Ktoś powinien po niego pójść. - spojrzał na siostrę. - Thalia?
Drgnęła i odwróciła twarz w jego stronę. Skrzywiła się.
- To było ponad tydzień temu. Mówię tu o śnie naszego Kochanego-Nieogarniętego-Chorego-Psychicznie-Przyjaciela-Który-Ma-Opóźnienia. - burknęła. - Jaką mamy pewność, że on nadal żyje?
Na to pytanie nie był w stanie odpowiedzieć. Percy siedział ze wzrokiem wbitym w przestrzeń.
- Ja mam pewność. - powiedział cicho.
- Tak? Jaką? Że jest martwy? - zadrwiła Thalia. - Taką to ja też mogę mieć zważywszy na to kiedy to było.
Pokręcił głową.
- Mam pewność, że zrobi wszystko by przetrwać. - spojrzał na nią spokojnie. - Bo ma zbyt dużo do stracenia.
Po raz kolejny mając okazję przyjrzeć się ich stosunkom, Jason mruknął cicho.
- Nie znam go, ale może mieć rację. Zawsze lepiej się upewnić niż zostawić go na pewną śmierć. - przełknął ślinę. - Gdyby oczywiście żył.
Córka Zeusa westchnęła ciężko.
- Dobrze. Niech już wam będzie. Ja ruszę po Nico a wy... - spojrzała na nich groźnie. - Udacie się po córkę Ateny i uwolnicie ją.
- Myślisz, że zrobiłbym coś innego? Że bym ją tam zostawił? - syn boga mórz pokręcił głową. - Oddałbym za nią życie. Nawet nie wiesz ile mnie kosztuje utrzymywanie optymizmu. Szczególnie po tym jak śniłem... - urwał. - Śniłem, że jest przykuta do skały... - popatrzył na nich z bólem. - Jak Prometeusz.
Zapadła ciężka cisza. Thalia w końcu położyła dłoń na ramieniu chłopaka i ścisnęła je.
- Wiem. Przepraszam. - mruknęła cicho. - Chciałam się tylko upewnić czy nie straciłeś nadziei.
Nic nie odpowiedział. A Jason wstał szybko i otrzepał spodnie z piasku.
- Dobra. To zabierajmy się za to co mamy do zrobienia.

-Piper-

Westchnęła przeciągle. Chciała by czas szybciej płynął i zmył wszystkich Rzymian a szczególnie Oktawiana ze swej drogi. Od dwóch dni była wśród wojskowych nastolatków i miała dość. Ciągle dziwnie się na nią patrzyli i szeptali coś. Jakby spadła z księżyca. Przecież ona na prawdę nie była taka dziwna na jaką być może wyglądała... co z tego, że przyszła na wielkim przyjacielu? A nie jej problem, że Rzymianie wzięli go za potwora. Martwiła się tym wszystkim. Piper szczególnie dziwiła Reyna. Cicha, spokojna Rzymianka. Nigdy nie wiadomo było o czym myśli i co powie. Była nie przewidywalna i świetnie dowodziła swoim obozem. Lecz najbardziej martwiła ją reakcja córki Bellony na słowa które wypowiedziała wtedy w namiocie. "Z cierpienia chłopca stworzonego i napiętnowanego przez swój los". Oczy Reyny gdyby mogły zabijać, zabiłyby na miejscu.
Córka Afrodyty westchnęła ciężko. Przybyła do Kalifornii po to aby z powrotem udać się do Nowego Jorku. Siedziała w jednych z tych prowizorycznych namiotów w swojej pryczy. Nie wiedziała kim mógł być ten chłopak, ale musiała go odnaleźć. Czuła, że od tego czy go znajdzie zależy to czy wszystko co kocha powróci do niej... czy ona powróci do tego. Jej rozmyślania przerwał wrzask. Zerwała się na równe nogi i wypadła na zewnątrz. To co zobaczyła prawiło ją w osłupienie. Masa nastolatków tłoczyła się dookoła czegoś. Wytrzeszczyła oczy. Nie, kogoś. Zaczęła się przepychać w tamtą stronę. Gdy stanęła na krawędzi koła ujrzała starca. Szerzył swoje spruchniałe zęby i pomrukiwał coś.
- Odsunąć się! - głos Reyny potoczył się ponad głowami wszystkich.
Zapadła cisza. Rzymianie cofnęli się niepewnie do tyłu nie za bardzo wiedząc czy wyciągać broń czy ją schować. Przepuścili pretorkę, która stanęła tuż przy starcu. Głucha cisza dźwięczała w uszach.
- Kim jesteś. - córka Bellony zmierzyła spokojnym wzrokiem siedzącą postać.
Starzec zachichotał. Jego śmiech zabrzmiał nienaturalnie pośród ciszy.
- Och naprawdę? Nikt mnie nie poznaje. - jego niebieskie oczy błysnęły. - Wy Rzymianie zawsze byliście tacy... - podrapał się po głowie. - Zajęci. Sobą.
Jeszcze raz roześmiał się dziko i jajcarskim wzrokiem przesuwał po zdezorientowanych nastolatkach. Zatrzymał wzrok na Piper. Reyna poruszyła się lekko. Sękaty palec wystrzelił ku ciemnowłosej dziewczynie.
- Piper MacLean! - zaskrzeczał. - Córka Afrodyty. Tak! Po to tu przyszedłem!
Potężny blask rozjaśnił wieczorne niebo. Reyna wyrzuciła ręce na boki, jakby chciała zasłonić sobą cały swój legion.
- Pedem, Rzymianie! - zwołała. - Pedem movere!
Wszyscy jak jeden mąż cofnęli się. Z przodu została tylko Piper. Z błysku wyłonił się wysoki mężczyzna z czarną brodą i rzymską tuniką oraz sandałami. Czarne włosy ucięte wojskowo lśniły lekko. Jego błękitne oczy spoczęły  na córce Afrodyty. Machnął trójzębem. Woda wystrzeliła ze wszystkich szczelin które nagle pojawiły się w ziemi, tworząc piękną fontannę.
- Rzymianie! - wzniósł ręce ku niebu.
Zaczęli przyklękać, szemrając.
- Neptun...
- Bóg mórz... niemożliwe...
- Dlaczego teraz się pojawił?
- To na pewno sprawka tego Graeca... - mruknął ktoś.
Po chwili wszyscy umilkli. Neptun rozglądał się ze spokojem dookoła.
- Wstańcie. - rzekł. - Gdzie się wybieracie, drodzy Rzymianie? - skinął głową na Reyne. - Powiedz mi no pretorze Rzymu. Podejdź i wyjaw mi swój cel.
Dziewczyna drgnęła i posłusznie podeszła do boga. Przyklękła i wstała.
- Mamy zamiar pozbyć się wszelkich zagrożeń ze Zachodu. - powiedziała.
Bóg zachichotał.
- Jakież to niebezpieczeństwa, Reyno Avilo Ramirez - Arlleano?
Rzymianka zacisnęła dłonie na swoim mieczu.
- Grupa potworów która może zagrozić i nam i śmiertelnikom. Zdaje się, że są niezwykle... agresywne tym razem.
Mężczyzna roześmiał się i śmiał się a echo jego śmiechu niosło się po okolicznych wzgórzach.
- Niech no zgadnę. Waszym celem jest Nowy Jork? Tak! Wiedziałem. - wszelkie ślady wesołości zniknęły z jego twarzy. - Któż stwierdził, że właśnie tam?
Cichy pomruk przetoczył się po rzeszy. Z grupy wyłonił się Oktawian.
- Ja! - krzyknął. - Ja stwierdziłem, że to właśnie tam. Wszystkie wróżby właśnie wskazywały Nowy Jork! - wyrzucił ręce ku niebu. - Mój ojciec chciał abym właśnie tam poprowadził legion... - uśmiechnął się nie kryjąc złośliwości. - Oczywiście moimi wróżbami.
Zdawało się, że ostatnie zdanie miało podtekst. Piper niemalże była tego pewna. "Oczywiście moimi wróżbami. A za niedługo sam go poprowadzę." Wśród herosów wniósł się szmer.
- Oktawian ma rację! - krzyknął ktoś.
- Tak! Chrońmy dziedzictwo Rzymu!
Neptun machnął trójzębem.
- Cisza! - wszyscy znowu umilkli. - Myślę, że to będzie znacznie trudniejsze niż się wam zdaje. - w tej chwili spojrzał na Piper. - Zmierzacie nie tam gdzie powinniście. To Piper MacLean ma was poprowadzić!
Oktawian poczerwieniał z wściekłości.
- O n a?! Greczynka?! - zacisnął dłonie w pięści i wyrzucił je ku górze. - Nie jest jedną z nas! Jest wrogiem!
Spojrzenia wielu skupiły się na niej. Reyna patrzyła na nią z pokerową twarzą. Tylko jej oczy burzyły się niczym chmurne niebo. Uniosła rękę.
- Milcz, Oktawianie. Jestem ciekawa co na ten temat ma nam do powiedzenia córka Afrodyty...
Piper otworzyła usta. Poczuła suchość w gardle jakby od wielu dni nic nie piła.
- Ja... - jęknęła.
Augur parsknął.
- Oczywiście, że nie ma nic do powiedzenia! To wróg, szpieg! Szpieg tych  Greków! - odwrócił się plecami do Neptuna i Reyny. - Po to tam idziemy! Idziemy po zwycięstwo! Victoria!
- Victoria! Victoria! Victoria! -  zaczęli skandować Rzymianie.
Twarz pretorki pociemniała. Jednym szybkim ruchem znalazła się tuż koło oburzonego chłopaka. Wyciągnęła miecz i przytknęła go do jego szyi. Wszyscy umilkli. Śmiertelna groza pojawiła się w oczach wielu.
- A więc tak... - zaczęła cichym głosem Reyna. - Te wróżby... nie były prawdziwe? Zafałszowałeś je.
Neptun zaczął klaskać.
- Brawo, córko Bellony! - zawołał.
Piper oddychała szybko i spojrzała zrozpaczona na boga. Została rzucona w sam środek agresywnych rzymian. Powiedziano jej tylko, że jest córką bogini miłości i to jedno głupie zdanie o jakimś chłopcu. Czuła się jakby została sama na lodowisku a lód miałby zaraz pod nią pęknąć.
Oktawian parsknął śmiechem.
- Och ja n i e  w i e m  o czym ty mówisz. Idziemy po zwycięstwo nad grupą potworów. - wzruszył ramionami. - Tylko tyle.
- Wypuść go! Wypuść go! - zaczęli wrzeszczeć.
Szyderczy grymas pojawił się na twarzy augura.
- Przegrałaś córko Bello... - w tej chwili ziemia zadrżała i potężny głos przemówił.
- HEROSI! TAK... PRZEGRACIE WKRÓTCE... JAK TYLKO ONI WSZYSCY ZROBIĄ TO, CO DO NICH NALEŻY. W TEDY JA, PRZYJDĘ I ZROBIĘ TO, CO NALEŻY DO MNIE... NIKT... NIKT SIĘ NIE URATUJE...

- Posejdonieeee!!!! - dziki wrzask wypełnił salę Olimpu. Prze siedzącym na tronie bogiem zalśnił obraz.
 Krew kapała powoli, spływając po nagich kamieniach w dół. Dziewczyna jęknęła w rozpaczy.
- Nie... Percy nie idź tu... to nic nie da. Oni... oni cię zabiją.
Scena się zmieniła. Ukazała dwóch młodych chłopaków lecących na pegazach.
- Europa! - zawołał blondyn. - Rozumiesz? Nigdy bym nie przypuszczał, że zwiedzę Europę.
Oczy czarnowłosego błysnęły.
- Jesteśmy blisko... bardzo blisko, Jason.
Tamten uśmiechnął się pocieszająco.
 - Nie martw się. Odnajdziemy ją...
Obraz zamigotał. Znowu zmieniła się scena.
Kobieta w długich, ciemnych włosach wpatrywała się w elfią twarz. Błędne oczy śmiały się do niej.
- Że niby kim jestem? - zapytał. - Świętym mikołajem?
- Leonie Valdez... wszystko ulega zmianie... czas przestać żartować... Czas żarty zamienić w rzeczywistość.
Bóg wrzasnął jeszcze raz i jeszcze głośniej.
- Heeraaa! - zacisnął dłoń na piorunie i walnął w Ohio z całej siły.
Frank Zhang krztusił się pyłem i gorącym powietrzem panującym na dole. Rozejrzał się z przerażeniem wokół siebie. Nie dostrzegł żadnego potwora który by się na niego miał rzucić. Czuł bolesne rany na ramionach... Wstał i otrzepał się.
- Hej! - zawołał. - Co teraz? Gdzie są znaki?

Hazel zamigotała tuż przed jego twarzą. 
- Tam... - wyszeptała. - Tam.
Potężny ból rozerwał ją.
- Nalezysz do mnie... Hazel. Do mnie!


Witajcie kochani! A więc zbliżamy się powoli do końca połowy pierwszej części... :D To taki specjalny post. Czytajcie i komentujcie! XD 

1 komentarz:

Translate