poniedziałek, 15 grudnia 2014

Rozdział V cz. I Misja - Czara okeanosa, mit o Perdadodylesie

Hej! Na początek chcę wszystkim czytelnikom życzyć wesołych i szczęśliwych świąt oraz błogosławieństwa Bożego. Piszę co prawda przed świętami, ale...
Mam nadzieję, że notka się spodoba.


Postanowiłam to zrobić dzisiejszej nocy. Miałam nie dość, że dużo do zrobienia to jeszcze mało czasu. Po wyjściu z domku Posejdona, ominięcia wścibskich herosów i dociekliwych pytań dotarłam do siebie. Korzystając z okazji, że nikogo nie było w domku Ateny (wszyscy byli przy ognisku) otworzyłam kilka moich tajnych kryjówek. Wyciągnęłam z nich kilka spiżowych granatów, bomb wybuchających spiżowymi odłamkami, multiwitaminy Hermesa (na wszelki wypadek) i wiele innych rzeczy. Spakowałam je wszystkie do plecaka. Jak zwykle zabrałam ze sobą mój sztylet. Gdy stwierdziłam, że jestem gotowa ruszyłam ku granicy obozu. Musiałam coś zdobyć. Coś cennego dla całego Greckiego świata. Dostałam w tym celu misję od Posejdona. I przepowiednię...
Przyszedł do mnie podczas snu.
" Ja i syn Posejdona staliśmy na plaży całując się bez opamiętania. Czułam, że tracę już nad sobą kontrolę. Położyłam dłonie na jego piersi i odepchnęłam go lekko.
- Percy. - wydusiłam z siebie. - Dość. 
On tylko uśmiechnął się tym swoim irytującym uśmiechem za który miałam ochotę go powiesić. 
- Nic takiego nie robię. - zrobił niewinną minę. Przyciągnął mnie do siebie i wtulając twarz w moje włosy wyszeptał:
- Chcę ci tylko uświadomić, że niedługo będziemy się mogli sobą cieszyć.
Zesztywniałam w jego ramionach. Odsunęłam się i spojrzałam mu w twarz. Jego oczy miały dziwny wyraz. Poczułam nagle złość. Co znowu zrobił?
- Percy! -warknęłam i cofnęłam się o jeszcze jeden krok. - O czym ty mówisz? Masz kogoś... innego?
Nagłe podejrzenie zaczęło we mnie narastać. Nie, to nie możliwe. Do Percy'ego to nie pasowało. Nie mógł mi czegoś takiego zrobić. Popatrzyłam na niego sceptycznie próbując go wybadać. To było coś dziwnego. 
Percy stał spokojnie. Przechylił tylko lekko głowę w bok i nagle dokonał przemiany... w boga mórz. Jasna poświata otoczyła Posejdona. Zmrużyłam oczy zasłaniając je ręką. 
- To ty. - wykrztusiłam. - Posejdonie.
Uklękłam a on skinął mi głową.
- Witaj córko Ateny.
Wstałam powoli i przyjrzałam się mu. Był ubrany w spodnie trzy czwarte i hawajską koszulę. W jego dłoni lśnił potężny trójząb. Niebieskie oczy odznaczały się na mocno opalonej skórze a czarne włosy opadały na czoło. Nie trzeba było wiele by stwierdzić, że Percy jest podobny do Posejdona. Wystarczył jeden rzut okiem. 
Nagle poczułam niechęć do tego boga. On i moja matka byli wrogami chociaż ja i Percy jako dzieci boskich rodziców zawarliśmy pokój między naszymi domkami.
Posejdon stał i lustrował mnie wzrokiem czekając na moje słowa.
- Czego chcesz ode mnie, Posejdonie? - zapytałam.
On w odpowiedzi uśmiechnął się ukazując mocne, białe zęby.
- Zawsze wy, herosi myślicie, że jeśli bóg kontaktuje się z herosem to czegoś od niego chce. 
Wzburzyłam się. 
- Bo z reguły tak jest. - odparłam chłodno. 
Posejdon westchnął i przytaknął.
- No tak. Niestety tak jest. Jesteście naszymi " narzędziami ". I... och, no cóż. - powiedział.
" Narzędziami ". Nie powiedziałbym, ze spodobało mi się to słowo. Faktem było to, że bogowie często posyłali nas na misje i jeśli chcieli coś załatwić, to tylko przez herosów. 
Bóg usiadł bezceremonialnie na piasku wbijając trójząb obok siebie. Woda zaszumiała zmywając linię brzegową. 
- Widzisz, Annabeth. Jesteście nam potrzebni i myślę, że Atena też już ci to zakomunikowała.
Tak, prawda. Była u mnie niedawno... 
- I co z tego? - zapytałam spokojnie starając się nie tracić cierpliwości.
Mężczyzna spojrzał na morze. 
- Widzisz... morze nie lubi być karane. To morze lubi karać. Karać tych, którzy są jej wrogami. Przychodzi czasami taki moment gdy morze posłucha kogoś nieodpowiedniego... i kara nie tych których powinno. 
Zmarszczyłam brwi. Posejdonowska poezja? O co mu chodziło? Zaczynałam się niecierpliwić. Odwrócił głowę w moją stronę. Jedną ręką przesypywał piasek między palcami. 
- Percy może zostać ukarany przez morze. Ty możesz mu pomóc uniknąć tej kary.
Zbladłam nieco. Pochyliłam się w stronę Posejdona marszcząc groźnie brwi. 
- Co to znaczy: " Percy może zostać ukarany przez morze." ? - zapytałam niskim głosem.
Pokiwał ponuro głową. 
- Byłem przed pokonaniem Kronosa u tytana opływającego ziemię...
- Okeanosa. 
- Tak. - potwierdził. - Liczyłem wtedy, że Okeanos się do nas przyłączy i stanie po naszej stronie. Nawet mieliśmy cel. Odnaleźć legendarną Czarę Okeanosa i napoić nią jego dzieci i mojego syna. - urwał. 
Czara Okeanosa... Czym jest ta Czara? Jakimś artefaktem? Mogła nim być, bo wnioskując ze słów mojego rozmówcy potrzebowali jej do misji z Kronosem. 
- Czym była ta Czara? - zapytałam bez cienia wątpliwości, że mi odpowie.
Wyprostował się lekko i chwycił trójząb. Po chwili znowu go puścił i wymamrotał parę greckich słów. Był nieswój. Był dziwny. 
- Znasz może pogłoskę, że każdy tytan może mieć dzieci z śmiertelniczkami lecz żeby te dzieci były takie jak ludzkie muszą skorzystać z danego artefaktu?
Pokręciłam głową.
- Tak więc każdy tytan ma taki artefakt. Jak i nasz tytan - Okeanos. W różnych miejscach są te artefakty. Niektóre są nadal i wiemy o nich a inne się zgubiły, zaginęły i nie pamiętają o nich nawet tytani. - umilkł na moment pozwalając przetrawić mi nowo usłyszane informacje. Skoro Zoe była córką tytana to przed tym jak "dostała" ludzkie ciało była kimś innym?
Gdy zmarszczyłam brwi powiedział:
- Zapewne myślisz o Zoe. Ona też skorzystała z artefaktu swego ojca. W tym przypadku z Pieczęci Atlasa. - znowu urwał a po chwili kontynuował. - Są takie mity, które nie zasługiwały by być wpisane do wielkiej Mitologii. Jednym z takich mitów jest mit o Perdadodylesie. 
Wyciągnął kartkę, rozwinął ją i zaczął czytać.


Mit o Perdadodylesie który poszukiwał Czary 

Perdadodyles zrodził się z łona Ktamys - greckiej kobiety zamieszkałej w Atenach. Jego ojcem był Okeanos - tytan opływający Ziemię. 
Wygląd Perdadodylesa był okropny. Odstraszał nim wszystkie zwierzęta.  Miał włosy z glonów, skrzela zamiast płuc, dwie nogi jak każdy człowiek tylko z kręgosłupa wyrastała mu potężna płetwa. Tors i ramiona pokryte miał zielonymi łuskami ostrymi jak brzytwa. Jako swoją broń dzierżył dwuząb. 
W takowej postaci syn tytana miał odnaleźć Czarę, której płyn nada mu ludzki wygląd. Więc Perdadodyles wziął dwóch potężnych syrenów i ruszyli w podróż po całej starożytnej Grecji lecz poruszali się tylko w wodzie. Zmęczony i znękany wizją nieodnalezienia Czary, Perdadodyles coraz bardziej się zniechęcał. Aż pewnego razu u brzegów wyspy Krety posłyszał płacz. 
A płakała to młoda kobieta imieniem Dolytmis. Perdadodyles zdziwił się trochę, ale zaciekawiony postanowił wyjść i zobaczyć. Nakazał swoim towarzyszom utworzenie potężnej kuli wodnej.
Gdy zrozpaczona Dolytmis ujrzała kulę a w niej przerażającą szkaradę już chciała uciekać... lecz coś ją urzekło w tej szkaradzie. Patrzyła na jego wygląd i na smutne oczy i nagle sama wyrzuciła z siebie wszystko co ją męczyło.
A zaczęło się od tego, że Dolytmis pewnego pięknego dnia wyszła z młodym mężem na spacer. Dziękowali bogom za dobrobyt i szczęście. Dolytmis prosiła o piękne i mądre dziecię a jej małżonek, Krintos prosił o sławę i bogactwo. Od dawna marzyło mu się, że zostanie bohaterem. Próbował w wszelakich zawodach lecz nic z tego nie wyszło.
Spacerowali sobie po plaży gdy naraz Krintos potknął się o coś. Gdy zobaczył o co aż krzyknął.
- Och Dolytmis, spójrz! Przecież to legendarna Czara której to wszyscy królowie Krety i Grecji poszukują od lat!
Dolytmis westchnęła tylko. Ją nie interesowało bogactwo. Bardziej chciała mieć dzieci być szczęśliwą u boku męża. Młodzieniec zachwycał się Czarą i powiedział znowuż:
- Wiesz moja kochana, krążą pogłoski, że gdy ktoś napije się z Czary ten będzie niezwyciężony!
Pochwycił Czarę a woda wzburzyła się gniewnie.
- Krintosie. - szepnęła Dolytmis. - Zostaw to lepiej bo Pan Posejdon się na nas pogniewa. Nie wiesz czy to jego Czara.
Lecz Krintos był zbyt oczarowany i już podnosił Czarę do ust. Gdy wlał płyn znajdujący się w Czarze wytrzeszczył oczy i wyszeptał:
- O bogowie darujcie mi...
I padł martwy. Dolytmis widząc martwego męża krzyknęła i poszła w płacz. Szlochała rozpaczliwie. W taki stanie też zastał ją Perdadodyles. Wydał z siebie kilka dźwięków i pokazał na Czarę. Dolytmis od razu zrozumiała o co chodzi. Na swoje nieszczęście sięgnęła po Czarę i podała ją synowi tytana. A ten ująwszy ją w dłonie zrobił łyk. W jednej chwili z potwornej szkarady wyłonił się piękny i przystojny lecz o okrutnym charakterze młodzieniec. Porwał swoją broń i przebił nią biedną Dolytmis.
W krótkim czasie wojowniczy syn tytana został niezapisanym nigdzie królem Krety.


 Gdy zakończył, zamyśliłam się. Skoro ta Czara pozwalała temu kto z niej upił być niezwyciężonym... oznaczało by to, że Posejdon chce podarować ją swojemu synowi. 
- Gdzie jest ta Czara? - zapytałam.
Posejdon skrzywił się i schował kartkę do kieszeni na piersi.
- Problem jest w tym, że nikt nie wie gdzie. Sam Okeanos jej szukał, szuka jej nadal, ale bez skutków.
Zaczęłam bawić się sztyletem. Była ostatnio u brzegów Krety. Wynikało by to z tego mitu. Tylko nie wiemy czy Perdadodyles nie zabrał jej gdzieś i nie zakopał.
- Czy Czara działa tylko na synów tytana Okeanosa czy też na wszystkich półbogów? - zapytałam znowu.
- Działa na wszystkich synów morza. Na Percy'ego też zadziała. Właśnie o to chodzi. Musisz znaleźć ten artefakt i dostarczyć go memu synowi. Będzie potężniejszy. - odparł.
Tylko czy ja tego chcę? Czy chcę aby Percy był potężny? Co jeśli się zmieni? To może pokrzyżować nam nasze przyszłe plany. 
- Chcieliście jej użyć już wcześniej?
- Zgadza się.
- Aby pokonać Kronosa.
- Prawda.
Jęknęłam w duchu. I co by to dało?
- Co z Gają? Ona dalej planuje. - stwierdziłam.
- Nie tylko ona. - mruknął Posejdon. - Okeanos też.
Zdumiałam się. Zmarszczyłam brwi.
- Ale... myślałam, że wszyscy tytani zostali pokonani. 
Parsknął. 
- Nie, córko Ateny. Okeanos uciekł. Znienawidził mnie całkowicie po tym jak podczas wojny z nim zabiłem jego syna. 
Świetnie. Kolejny wróg do kolekcji. A będzie ich tylko więcej. Przymknęłam oczy myśląc intensywnie. 
- Jak znajdę tę Czarę... co dalej?
Mój rozmówca sięgnął wzrokiem po za horyzont.
- Dasz ją Percy'emu. Napije się z niej i ruszycie na misję. Pokonacie Gaję w jej domu. Nie pozwolicie się jej przebudzić. Zbierzecie się wszyscy razem... 
- Wszyscy razem?
- Wielka Siódemka Półbogów. - odpowiedział. - To tyle córko Ateny. Na razie tyle. 
Wstał z piasku. Sięgnął po trójząb wyciągając go z piachu. Już miał się rozmyć, ale nagle zamarł. Wyciągnął coś z kieszeni. Posłał to w moim kierunku.
- Potrzebujesz jej, córo Mądrości. Zinterpretuj ją dobrze. I jeszcze jedno. Z Czary ja już mówiłem może napić się każdy syn morza. Będzie potężny i będzie mógł zamienić się w dowolną postać. Tylko nie w zwierzęta. Będzie panował nad królestwem morza. I to niesie ze sobą straszne konsekwencje. - powiedział.
Chwyciłam kartkę a on zniknął. Otworzyłam ją powoli. Widniał na niej tekst zapisany po grecku.
Z ręki brata zginiesz
z Czary się napijesz
zguba twych przyjaciół blisko
gdy słońce zawiśnie nisko
serca czyste nienawiść pokryje
wróg największy grecką ziemię zryje

Czułam ja wszystko wokół zamiera. O bogowie... to przepowiednia dotycząca Percy'ego. Teraz jego los jest w moich rękach. Przyjrzałam się kartce. To nie była cała przepowiednia...
c.d.n.   

niedziela, 7 grudnia 2014

Ogłoszenie

Witam serdecznie!
W związku z tym, że zniknął mi gdzieś przy wszystkich zmianach pierwszy rozdział spróbuję go napisać jeszcze raz. Może nie będzie idealnie taki sam, ale znaczenie będzie miał identyczne. :D
Blog po prostu strzelił focha forever.
Chyba, ze się jeszcze gdzieś odkopie to będziecie wdzieli, że się pojawił.

wtorek, 11 listopada 2014

Ogłoszenie

Hej!
No więc. Tak. Obiecuję, że następna notka w grudniu. To będzie taka extra notka z okazji świąt. Ostrzegam, że trochę się podzieje. :D Dziękuję za komy. 
Życzę miłego czytanka. Do zobaczenia.
Olusia

poniedziałek, 10 listopada 2014

Nowi wrogowie

Hej! 
Wybaczcie moją małą nieobecność. Po prostu tego wszystkiego jest okropnie dużo. Oto kolejny rozdział. Miłego czytania. Dłuższy post gratis za długie oczekiwanie xd.  

Rozdział IV

Nowi wrogowie

Znalazłem się w bardzo paskudnym miejscu jak dla syna Posejdona. Podziemie - ciemne, zimne, wilgotne. Zero otwartych przestrzeni, żadnego świeżego powietrza. Rozejrzałem się wokół. Stałem w jaskini. Była przynajmniej na 4 metry wysoka i na 2 szeroka. Ściany miały szaro- ciemny kolor. Słyszałem wodę kapiącą ze ścian. Wow, to już jest połowa sukcesu. Posejdon byłby zadowolony. Po jaskini były porozwalane ciężkie i duże głazy. Miały poszarpane i ostre krawędzie. Przyjrzałem się jaskini uważniej. I dopiero teraz zauważyłem, że nie ma większości stropu jaskini. Dlatego też było tak jasno. Oprócz nocnego światła do tej groty wpadało inne światło. Światło ognia wydobywające się z dziury niedaleko mnie. Przesunąłem się ostrożnie w stronę dziury tak, by nie wejść w plamę światła. Usłyszałem syk.
- Poddaj sssię, sssynu Hadesssa. Pozwól nam zwyciężyć.
Syn Hadesa jęknął.
- Nigdy. 
Z przerażeniem uświadomiłem sobie, że głos należy do Nico Di Angelo. 
Przerażający głos znowu się odezwał.
- Twój przyjaciel, sssyn Posssejdona ma trudne zadanie do wykonania herosssku. Pomożesz mu jeśli się poddasz.
Nico z determinacją w głosie powtórzył:
- Nigdy.
Sceneria nagle się zmieniła. Znalazłem się w dużym pomieszczeniu. Z okien padało błękitne światło padając na bialuteńkie ściany. Dębowe deski przykrywał drogocenny dywan w złoto- błękitne wzorki. Na dywanie znajdował się mały szklany stolik z dwiema szklankami pełnymi złocistego płynu i białą kartką papieru zgiętą na pół. Obok stolika znajdował się bujany fotel w którym siedział starszy mężczyzna. O bogowie, nie powiem przecież, że jest stary. 
Spojrzenie błękitnych oczu utkwione miał w rogu pokoju w którym zalegał cień. 
- No no, nieładnie. - powiedział zimnym aksamitnym głosem. - Nieładnie się tak spóźniać. 
 Zastanowiłem się do kogo to powiedział.Wstał. Jak na mężczyznę w jego wieku poruszał się niezwykle płynnie. Usilnie mi on kogoś przypominał. Pogładził swoją siwą brodę. Przeszedł kilka kroków i stanął. Przesunął wzrokiem po pokoju i popatrzył na tę kartkę papieru.
- Widzisz, Posejdonie. Jeśli chcesz uratować swojego syna przed Gają, gigantami, przepowiedniami i miłosnymi potyczkami na które skazała go ta Afrodyta, on nie może się spóźnić. 
Zmarszczyłem brwi. Posejdon? Kim jest ten starszy mężczyzna? Miałem mętlik w głowie.Wyobraźcie sobie Wasze mamy gotujące jakiś obiad. Używają najczęściej do tego celu takich drewnianych łyżek. Mieszają nimi w garnku i mieszają. Ja właśnie tak się czułem. Jakby mi ktoś w głowie mieszał drewnianą łyżką.
Z rogu pokoju wyszedł mężczyzna. Odrazu poznałem w nim mojego ojca. 
Posejdon uśmiechnął się cierpko. 
- Więc pośpiesz swojego syna, tytanie. 
Tytan. Ojciec. Ten błękitny blask padający z okna... no jasne. Jaki ja jestem głupi. Byliśmy w oceanie. Mój ojciec znajdował się u tytana Okeanosa. Annabeth powiedziałaby teraz: " Ale ty jesteś ślepy, Glonomóżdżku. Nie dziwię się, że jesteś synem Posejdona. Żadne inne dzieci bogów nie są tak tępe jak ty czasami." 
Tylko co Posejdon robił u Okeanosa? 
Starzec uśmiechnął się z chłodną uprzejmością. Nagle drzwi po mojej prawej stronie otworzyły się z rozmachem. Do środka wpadł młody chłopak. Jego oczy miały dokładnie taki sam odcień błękitu jak oczy Okeanosa. Jego postać była na tyle dziwna, bo miał krótkie szare włosy. Wyglądał tak ogółem, jakby uciekł z domu wariatów. 
- Ojcze Okeanosie. - powiedział chłopak i ukląkł na jedno kolano.
Mężczyzna spojrzał uważnie na swojego syna.
- Witaj, Iveyesie. Wstań proszę i przywitaj swojego w pewnym sensie krewnego. Posejdona, Olimpijczyka i boga mórz. 
Oczy Iveyesa zapłonęły nienawiścią. 
- Olimpijczyk? A co on tu robi? - zapytał chłodno.
Okeanos machnął ręką. Usiadł z powrotem na bujanym krześle. 
- Formalności, synu. Nie zabawi tu długo. 
Posejdon w milczeniu patrzył się to na tytana to na jego syna. 
- Dobrze. Więc przejdźmy do tych " formalności ", tytanie. 
Starzec położył dłoń na kartce papieru i przesunął ją w stronę boga mórz. Uśmiechnął się z zadowoleniem. 
- Widzisz, on mu pomoże. Na razie twój Jackson musi pokonać Kronosa. A nasz tytan zbiera okrutne żniwa. I po swojej śmierci zbierze jeszcze okrutniejsze. 
Wziął rękę z kartki i sięgnął po napój. Upił łyk. Pokazał głową na kartkę.
- Jest jego. Daj mu ją. 
Sen urwał się gwałtownie. Usiadłem błyskawicznie na łóżku oddychając ciężko. Poczekałem aż oczy przyzwyczają się do ciemności panujących w pokoju. Gdy zacząłem widzieć coraz wyraźniej wstałem i zacząłem się ubierać. Założyłem dżinsy oraz pomarańczową koszulkę Obozu Herosów. 
Ojciec knuł coś z Okeanosem. I z jego synem. Zastanowiłem się jakim cudem tytan mógł mieć dzieci takie jak ludzkie. Zawsze myślałem, że tytani gardzą śmiertelnikami. Po za tym, na pewno gdyby tytan miał dziecko z śmiertelniczką nie byłoby to takie zwyczajne dziecię. 
Wyszedłem z mojego domku kierując się na plażę. Usiadłem blisko wody. Oparłem się na łokciach i obserwowałem pełnię księżyca. Pomyślałem, że fajnie by było pocałować córkę Ateny podczas pełni księżyca. Romantyczna noc. Do tego atmosferę stwarzał delikatny wiaterek. Zastanawiałem się już nad pójściem i zbudzeniem Annabeth gdy usłyszałem znajomy szum. Poczułem czyjąś obecność.
- Synu. - usłyszałem. 
Nie poruszyłem się. Pomyślałem tylko ze sarkazmem o jego tajemnicy. Posejdon usiadł koło mnie. Siedzieliśmy tak w ciszy przez moment aż w końcu wypaliłem:
- Nie powiedziałeś mi. 
Bóg mórz westchnął. 
- Mam wrażenie, że musimy porozmawiać. 
Cisnąłem garść piasku do wody. Romantyczna pełnia księżyca z Posejdonem?
- A ja, tato - powiedziałem - mam nie tylko wrażenie.      

czwartek, 14 sierpnia 2014

"Nie uciekaj od tego, czym jesteś. Jesteś Obrońcą. Herosem."

Rozdział III
"Nie uciekaj od tego, czym jesteś.
Jesteś Obrońcą. Herosem." 

Czułem się jak dupek. Serio. Nie mogłem sobie wybaczyć odmówienia udziału w misji. 'Jeszcze nie jest za późno' - powiedział mi cichy głosik w głowie. 
Aż do kolacji siedziałem w moim domku. Czułem się z tym fatalnie bo brakowało mi towarzystwa. Postanowiłem, że zrobię święto narodowe Perseusza Jacksona i choć raz w życiu posprzątam. Tyson zniknął w kuźni cyklopów więc byłem sam. Ogryzek wyrzuciłem do kosza, śmieci z podłogi zamiotłem pd łóżko, ubrania wyciepałem do walizy którą rzuciłem w kąt. Tak wyglądał mój "porządek".
Gdy rozległ się dźwięk konchy zwołującej na kolację było już ciemno. Wiatr ledwie dostrzegalnie poruszał liśćmi. Na niebie był widoczny kontur dziewczyny. Skrzywiłem się lekko. Przypominał mi on zawsze Zoe Nightshade. Córkę tytana, Atlasa która zginęła zabita przez ojca. 
Przebrałem się szybko w koszulę w niebieską kratę i poczłapałem na kolację. Usiadłem sam jak palec przy stoliku Posejdona. Złożyliśmy ofiary bogom i zaczęliśmy jeść. Pawilon jadalny wypełnił wesoły gwar. Rozejrzałem się za Annabeth. Nie widziałem jej na kolacji, podobnie zresztą jak Chejrona. 
Czułem dziwne spojrzenia herosów rzucane w moją stronę. Starałem się je ignorować. 
- Cześć, Persiu. - usłyszałem syk za plecami. Obróciłem się. Nie zdziwiłem się widząc córkę Aresa, Clarisse. Uśmiechała się drwiąco. - I jak? Córka Ateny dała ci po twoim krzywym ryju? Była wkurzona gdy wyszła z twojego domku...
Zacisnąłem zęby. 
- Nie twoja sprawa, Clarisse. - odpowiedziałem chłodno. 
Zarechotała. Walnęła mnie w ramię i odeszła do swojego stolika. 
Zjadłem jak najszybciej kolację i ominąłem ognisko. Nie miałem ochoty być obrazkiem widokowym. Przemknąłem się do mojego domku. Opadłem na pościelone łóżko. Przymknąłem powieki. Zanurzyłem się w krainie snu. 

Było już ciemno i późno gdy wyszłam z Wielkiego Domu.  Herosi śpiewali ( a raczej darli się ) przy ognisku. To znaczy, że pominęła mnie kolacja. Zmarszczyłam brwi, nigdzie wśród półbogów nie widząc Percy'ego. Przyszło mi na myśl, że być może jest w swoim królestwie. Czyli w swoim domku. Podążyłam w tamtą stronę najwyraźniej nie zauważona przez nikogo bo nikt za mną nie krzyknął. Zapukałam cicho do drzwi, lecz gdy nie usłyszałam odpowiedzi weszłam do środka.
- Światło. - szepnęłam
 Światło padło na twarz rozwalonego na łóżku Percy'ego. Momentalnie otworzył oczy. Usiadł. Jego oczy rozszerzyły się ze zdumienia a po chwili błysnęła w nich radość.
- Annabeth. - powiedział. 
Zamknęłam szybko drzwi i nie zastanawiając się co robię, ruszyłam ku niemu. On już stał. Pocałowałam go namiętnie. Oplotłam dłońmi jego kark. Położył dłonie na moich biodrach. Całowaliśmy się tak długo i zapamiętale, że brakowało nam oddechu. 
Przygwoździł mnie do ściany. Jego lazurowe oczy spojrzały prosto w moje. 
- Ann...
Nie przeszkadzało mi to teraz. Pragnęłam tylko jego.
- Percy...
Czułam jego dłonie łagodnie błądzące po moim ciele. Przeczuwałam, że to nie będzie zwykła noc.

Nie czułem się dobrze. O nie. Zdecydowanie nie. Czułem powiew zimnego powietrza Tartaru. Nie czułem się dobrze z tym co zamierzałem zrobić. Zdradzić. Zrujnować. Doskonale wiedziałem, że właśnie, na wszystkie upiory Hadesa takiego półboga jak ja Gaja potrzebuje. 
Moje kroki zimnym echem odbijały się w ciemnym i dużym korytarzu. 
Musiałem, choć bolało.
Czarne ściany korytarza zdawały jakby się rozszerzać gdy szedłem. W oddali było słychać szum kapiącej wody. Przejechałem dłonią po chropowatej ścianie. 
Kto mnie kochał? Dlaczego mam się poświęcać dla czegoś czemu nie jestem nic winien? 
Jestem odrzutem. Zdrajcą dla Olimpu. Złym kolegą, który urodził się w złym miejscu i złym czasie. 
Oto ja. Nico Di Angelo. Syn Hadesa i zamierzam zdradzić Olimp. Niech świat wie. 
Przyśpieszyłem kroku. Zanim się rozmyślę nad moją decyzją. 
W końcu dotarłem na miejsce. Wszedłem do zimnej groty. Po środku stała jakaś postać. Nie widziałem jej twarzy bo była odwrócona tyłem. 
- Syn Hadesssa... - zasyczała postać. - Czyżby jednak? Nowy rekrut nassszej pani? Ssss...
Przełknąłem ślinę.
- Tak. To ja. - powiedziałem najbardziej zdecydowanym głosem na jaki mnie było stać. 
Przez moment panowała cisza aż w końcu postać zasyczała.
- Czemu odessszłeś od herosssków? Czyżby tak wielki półbóg jak sssyn Hadesa został znieważony? 
Potarłem skostniałe od zimna dłonie. 
- Nikt się mną nie przejmuje... Olimpijczycy pomimo mego zwycięstwa na Manhattamie traktują mnie jak powietrze... po za tym dziewczyna którą kocham...
Zrobiło mi się zimo na samą myśl o niej i jej chłopaku. 
- ... ma kogoś innego. - dokończyłem.
Cichy syk rozległ się w komnacie i trwał. Po chwili zorientowałem się, że to śmiech. 
- Oni wcale nie sssą lepsssi od nasss, prawda herosssku? 
Syk się nagłośnił. Znowu przełknąłem ślinę. Zaczynałem wątpić czy dobrą podjąłem decyzję. 
A ten niewiadomy koleś jakby wyczuwając moje wahanie syknął:
- W najsssłabszej ssstronie najsssilniejsza chęć. Zabij tę dziewczynę a obiecuję ci, że nikt już nie będzie cię traktował jak powietrze! Zabij!
Słowo "zabij" odbiło się głośnym echem w grocie i w moim mózgu. Zabić dziewczynę którą kocham? Stać się silniejszym? Tylko taka nagroda mnie czeka? Bałem się ale odważyłem się spytać:
- Tylko tyle? Siła? - zapytałem. - Ja myślałem, że...
Syk nagle stał się krótki i ostry. Gniewny. 
- Co myślałeś herosssku?! 
Zbladłem. Cofnąłem się o krok.
- Ja... 
Drzwi do groty nagle zamknęły się za mną.  Przestałem być już tak pewny. Nogi mi drżały.
- Nigdzie nie uciekniesssz. Gaja nie potrzebuje śmiertelników do życia później. - zasyczała postać gniewnie. - Potrzebuje ich na teraz. Dlatego nie obiecuje im sławy później. 
Nagle zrozumiałem. Mówienie i wmawianie wszystkim, że jeśli dadzą władzę nad światem Matce Ziemi to jej zwolenników czeka nagroda. Totalne kłamstwo. Serce zabiło mi szybciej. Nie nie wplączę się w to.  Poczułem, że będę bronił to co kocham i szanuję.
- Więc herosssie? - postać poruszyła się.
Wciągnąłem powietrze.
- Nigdy. Nie za taką zapłatę. 
Nagle rozległ się ryk. Grota zatrzęsła się a ja omal nie straciłem równowagi. Wyciągnąłem mój sztylet. Postać odwróciła się i rzuciła się na mnie.
- Zapłacisz za to herosssie! 

poniedziałek, 11 sierpnia 2014

Trudne decyzje

Rozdział II
Trudne decyzje

Zwykły normalny dzień. Psoty dzieciaków Hermesa, huk z kuźni Hefajstosa, wyzywające wrzaski. Zwykły dzień w obozie Herosów. No, przynajmniej dla mnie. Dla normalnych dzieci raczej walenie się mieczem po głowie nie jest normalne.
Zastanawiałem jak długo ten spokój będzie trwał. Przypomniałem sobie rozmowę z Chejronem. 
" Przysięgałem na Styks, że nie będę o tym mówił. Widać, nie mam wyboru. Bogowie ignorują zagrożenie i prawdopodobnie nie zwrócą na nie uwagi. Musicie wybrać się do rzymskiego obozu Jupiter. Najważniejsza jest przepowiednia. I czas. Macie mało czasu zanim Ona się obudzi."
W duchu przekląłem Chejrona. 
Spojrzałem z mojego domku na zatokę Long Island. On i te jego tajemnice. Poczułem czyjąś rękę na ramieniu. 
- Łoł! - krzyknąłem i zerwałem się na równe nogi. 
Niemalże padłem z ulgi widząc, że to tylko Annabeth. Śmiała się. Włosy miała spięte w koński ogon. Miała na sobie zbroję. Oparłem się o ścianę.
- Cykor cię obleciał, Glonomóżdżku? 
Wiatr zatrzasnął za nią drzwi.
- Annabeth... - jęknąłem. - Naprawdę? 
Uśmiechnęła się figlarnie. Opadła na krzesło i rozejrzała się po pokoju. Uniosła brwi.
- Ładny porządek. - stwierdziła.
Sam rozejrzałem się po moim pokoju. Skarpetki wlały się po pokoju, ogryzek leżał na stoliku koło łóżka, waliza była rozwalona na środku pokoju... Wzruszyłem ramionami. No może nie było zbyt czysto, ale... 
Zerknąłem na nią.
- Co ty tu robisz, Ann? 
Zmrużyła oczy. 
- Nie nazywaj mnie tak. 
Uniosłem ręce w obronnym geście. 
- Dobra. Już OK. 
Westchnęła. W jej dłoni pojawił się nóż i zaczęła się nim bawić.
- Zastanawiam się nad słowami Chejrona, Percy. 
Otworzyłem okno. Poczułem bryzę świeżego powietrza pachnącą oceanem. Córka Ateny obserwowała mnie uważnie.
- I co?
Odchyliła głowę do tyłu. Wiatr rozwiał jej włosy. 
- Właśnie. Co dalej? Wszystko wskazuje na to, że mamy nową misję. 
Jęknąłem cicho. Usiadłem na łóżku. Potarłem zmęczoną z niewyspania twarz. Kolejna misja. Kolejne kłopoty. Kolejne ofiary?
Annabeth czekała na moją reakcję. Poczułem gorzki smak w ustach. Dlaczego miałbym znowu wybierać się na misję? Może tym razem ktoś inny? 
- Annabeth... - powiedziałem. - Ty przyszłaś aby mnie przekonać do kolejnej misji? 
Westchnęła.
- Nie. Mam nadzieję, że się zgodzisz. Choć Chejron twierdzi...
- Co twierdzi? - zapytałem sceptycznie. 
Urwała. 
- Nieważne. Decyzja należy do ciebie. Liczę się z tym, że się zgodzisz. - stwierdziła.
Przeczesałem palcami włosy.
- A co jeśli się nie zgodzę? 
Annabeth zerknęła na mnie ze zgrozą.
- Nie możesz odmówić.  Musisz zdecydować.
- Ach, tak? Przed chwilą powiedziałaś, że decyzja należy do mnie. - oznajmiłem chłodno.
Nóż zamarł w jej rękach. Schowała go i wstała z fotela.  Jej twarz była blada i śmiertelnie poważna.
- Percy, czy ty wiesz jakie zagrożenie niesie Gaja? Ona zniszczy wszystko. Wszystko, Percy. Nie pozostanie kamień na kamieniu.
Przełknąłem ślinę. Wiedziałem, że miała rację. Jedna część mnie chciała się zgodzić, lecz druga protestowała. Spojrzałem w jej szare oczy. 
- Annabeth... - speszyłem się.
Jej brwi powędrowały w górę. Odwróciłem wzrok.
- Ja... nie mogę. Po prostu nie mogę. - powiedziałem żałośnie. 
Wkurzyła się. 
- Świetnie, Percy Jacksonie. Właśnie zarobiłeś złoty medal za największego tchórza. - warknęła i wyszła trzaskając drzwiami.

Gdy tylko wyszłam, wszystkie twarze w okolicy obróciły się w moja stronę.
- Co robiłaś w domku Posejdona, córko Ateny? - krzyknął ktoś. 
Zignorowałam wszystkie spojrzenia rzucane w moją stronę. Uniosłam wysoko głowę z gniewnym spojrzeniem. Herosi zrozumieli ostrzeżenie więc skończyły się drwiące pytania i docinki. Schodzili mi z drogi. Pomaszerowałam prosto do Wielkiego Domu. Musiałam spotkać się z Chejronem. Cała wrzałam z wściekłości na wspomnienie odmowy Percy'ego.
- Chejronie! - krzyknęłam wchodząc do środka. 
Stary centaur siedział w swoim magicznym wózku słuchając starych piosenek. Uniusł głowę gdy tylko weszłam. 
- Co się stało? - zapytał spokojnym głosem. 
Zamknęłam drzwi i opadłam na fotel. Minęła chwila, zanim się uspokoiłam i byłam wstanie powiedzieć co się stało.
Gdy skończyłam, Chejron uśmiechnął się smutno. 
- Myślę Annabeth, że jutro zmieni zdanie.
Pochyliłam się w jego kierunku.
- Co masz na myśli? 
- Wierzę, że jesteś na tyle mądra, córko Ateny aby się domyślić. Czekają was trudne wybory. Dotyczące was dwojga i nie tylko. - rzekł.  
Zbladłam. Przypomniałam sobie sen. Śniłam o Partenonie. Stałam w środku świątyni mojej matki. Zachwycałam się architekturą tej starej budowli. Nagle przede mną pojawiła się sama Atena w całej okazałości. 
- Witaj, córko. 
Czułam jak serce zaczyna mi szybciej bić.
- Mamo... 
- Widzę, że wiecie już o zagrożeniu ciągnącym na was i na nas, Olimpijczyków. 
Przytaknęłam. 
Atena westchnęła.  Nachmurzyła się.
- Zeus jest ślepy. Nie widzi tego. Na domiar złego, zamierza zamknąć Olimp aby odgrodzić się od herosów.
Zbladłam. Moje usta zadrżały. 'Opanuj się'. Pomyślałam. 'Zapanuj nad emocjami'.
- Przecież jesteście nam potrzebni! - szepnęłam.  
Twarz mojej matki złagodniała. 
- Tak. Jesteśmy. Ale mój ojciec najwyraźniej tego nie widzi.
Patrzyła na mnie uważnie. Wiedziałam czego oczekuje ode mnie. Jej oczy mówiły: " Jesteś moim potomkiem. Dzieckiem Mądrości. Liczę, że będziesz wiedziała co zrobić. "
Spojrzałam na Atenę ze stanowczością.
- Nie zawiodę cię. - powiedziałam.
Pokiwała głową. 
- Lecz gdy będziesz wykonywała zadanie, pamiętaj o jednym. Podczas wojny nie ma miejsca na miłość. Musisz dokonać wyboru.
Czułam się tak jakbym właśnie dostała w brzuch. Zabrakło mi powietrza. Czułam, że nie panuję już nad emocjami.
- Dlaczego?! - wykrztusiłam. Czułam łzy wirujące w oczach.
Twarz mojej matki zrobiła się ostra. 
- Musisz się skoncentrować, skupić na tym co robisz. Nikt nie może cię rozpraszać. 
Zachwiałam się. Świątynia zaczęła mi wirować w oczach.
- Ja... ja go kocham, mamo. 
- Nic nigdy cię nie może rozproszyć. Będziesz cierpieć przez miłość do syna Posejdona - słyszałam ten głos jakby z oddali. Wszystko się zamazało. Właśnie wtedy się obudziłam.
Teraz spojrzałam na Chejrona. 
- Dokonać wyboru. - szepnęłam. - Ja...
Centaur łagodnie patrzył się na mnie. Czekał na moją opinię. A ja mogłam podjąć tylko jedną decyzję. 
- Obiecałam, że nie zawiodę mojej matki, Chejronie. Ale ja i Percy jesteśmy sobie przeznaczeni. 
Popukał palcem po stole.
- Więc?
- Nie odgrodzę się od niego. Czas zacząć wojnę.   

poniedziałek, 7 lipca 2014

Nowe kłopoty na horyzoncie

Hej! 
Wybaczcie moją małą nieobecność. Po prostu tego wszystkiego jest okropnie dużo. Oto kolejny rozdział. Miłego czytania. Dłuższy post gratis za długie oczekiwanie xd.  

Rozdział IV

Nowi wrogowie

Znalazłem się w bardzo paskudnym miejscu jak dla syna Posejdona. Podziemie - ciemne, zimne, wilgotne. Zero otwartych przestrzeni, żadnego świeżego powietrza. Rozejrzałem się wokół. Stałem w jaskini. Była przynajmniej na 4 metry wysoka i na 2 szeroka. Ściany miały szaro- ciemny kolor. Słyszałem wodę kapiącą ze ścian. Wow, to już jest połowa sukcesu. Posejdon byłby zadowolony. Po jaskini były porozwalane ciężkie i duże głazy. Miały poszarpane i ostre krawędzie. Przyjrzałem się jaskini uważniej. I dopiero teraz zauważyłem, że nie ma większości stropu jaskini. Dlatego też było tak jasno. Oprócz nocnego światła do tej groty wpadało inne światło. Światło ognia wydobywające się z dziury niedaleko mnie. Przesunąłem się ostrożnie w stronę dziury tak, by nie wejść w plamę światła. Usłyszałem syk.
- Poddaj sssię, sssynu Hadesssa. Pozwól nam zwyciężyć.
Syn Hadesa jęknął.
- Nigdy. 
Z przerażeniem uświadomiłem sobie, że głos należy do Nico Di Angelo. 
Przerażający głos znowu się odezwał.
- Twój przyjaciel, sssyn Posssejdona ma trudne zadanie do wykonania herosssku. Pomożesz mu jeśli się poddasz.
Nico z determinacją w głosie powtórzył:
- Nigdy.
Sceneria nagle się zmieniła. Znalazłem się w dużym pomieszczeniu. Z okien padało błękitne światło padając na bialuteńkie ściany. Dębowe deski przykrywał drogocenny dywan w złoto- błękitne wzorki. Na dywanie znajdował się mały szklany stolik z dwiema szklankami pełnymi złocistego płynu i białą kartką papieru zgiętą na pół. Obok stolika znajdował się bujany fotel w którym siedział starszy mężczyzna. O bogowie, nie powiem przecież, że jest stary. 
Spojrzenie błękitnych oczu utkwione miał w rogu pokoju w którym zalegał cień. 
- No no, nieładnie. - powiedział zimnym aksamitnym głosem. - Nieładnie się tak spóźniać. 
 Zastanowiłem się do kogo to powiedział.Wstał. Jak na mężczyznę w jego wieku poruszał się niezwykle płynnie. Usilnie mi on kogoś przypominał. Pogładził swoją siwą brodę. Przeszedł kilka kroków i stanął. Przesunął wzrokiem po pokoju i popatrzył na tę kartkę papieru.
- Widzisz, Posejdonie. Jeśli chcesz uratować swojego syna przed Gają, gigantami, przepowiedniami i miłosnymi potyczkami na które skazała go ta Afrodyta, on nie może się spóźnić. 
Zmarszczyłem brwi. Posejdon? Kim jest ten starszy mężczyzna? Miałem mętlik w głowie.Wyobraźcie sobie Wasze mamy gotujące jakiś obiad. Używają najczęściej do tego celu takich drewnianych łyżek. Mieszają nimi w garnku i mieszają. Ja właśnie tak się czułem. Jakby mi ktoś w głowie mieszał drewnianą łyżką.
Z rogu pokoju wyszedł mężczyzna. Odrazu poznałem w nim mojego ojca. 
Posejdon uśmiechnął się cierpko. 
- Więc pośpiesz swojego syna, tytanie. 
Tytan. Ojciec. Ten błękitny blask padający z okna... no jasne. Jaki ja jestem głupi. Byliśmy w oceanie. Mój ojciec znajdował się u tytana Okeanosa. Annabeth powiedziałaby teraz: " Ale ty jesteś ślepy, Glonomóżdżku. Nie dziwię się, że jesteś synem Posejdona. Żadne inne dzieci bogów nie są tak tępe jak ty czasami." 
Tylko co Posejdon robił u Okeanosa? 
Starzec uśmiechnął się z chłodną uprzejmością. Nagle drzwi po mojej prawej stronie otworzyły się z rozmachem. Do środka wpadł młody chłopak. Jego oczy miały dokładnie taki sam odcień błękitu jak oczy Okeanosa. Jego postać była na tyle dziwna, bo miał krótkie szare włosy. Wyglądał tak ogółem, jakby uciekł z domu wariatów. 
- Ojcze Okeanosie. - powiedział chłopak i ukląkł na jedno kolano.
Mężczyzna spojrzał uważnie na swojego syna.
- Witaj, Iveyesie. Wstań proszę i przywitaj swojego w pewnym sensie krewnego. Posejdona, Olimpijczyka i boga mórz. 
Oczy Iveyesa zapłonęły nienawiścią. 
- Olimpijczyk? A co on tu robi? - zapytał chłodno.
Okeanos machnął ręką. Usiadł z powrotem na bujanym krześle. 
- Formalności, synu. Nie zabawi tu długo. 
Posejdon w milczeniu patrzył się to na tytana to na jego syna. 
- Dobrze. Więc przejdźmy do tych " formalności ", tytanie. 
Starzec położył dłoń na kartce papieru i przesunął ją w stronę boga mórz. Uśmiechnął się z zadowoleniem. 
- Widzisz, on mu pomoże. Na razie twój Jackson musi pokonać Kronosa. A nasz tytan zbiera okrutne żniwa. I po swojej śmierci zbierze jeszcze okrutniejsze. 
Wziął rękę z kartki i sięgnął po napój. Upił łyk. Pokazał głową na kartkę.
- Jest jego. Daj mu ją. 
Sen urwał się gwałtownie. Usiadłem błyskawicznie na łóżku oddychając ciężko. Poczekałem aż oczy przyzwyczają się do ciemności panujących w pokoju. Gdy zacząłem widzieć coraz wyraźniej wstałem i zacząłem się ubierać. Założyłem dżinsy oraz pomarańczową koszulkę Obozu Herosów. 
Ojciec knuł coś z Okeanosem. I z jego synem. Zastanowiłem się jakim cudem tytan mógł mieć dzieci takie jak ludzkie. Zawsze myślałem, że tytani gardzą śmiertelnikami. Po za tym, na pewno gdyby tytan miał dziecko z śmiertelniczką nie byłoby to takie zwyczajne dziecię. 
Wyszedłem z mojego domku kierując się na plażę. Usiadłem blisko wody. Oparłem się na łokciach i obserwowałem pełnię księżyca. Pomyślałem, że fajnie by było pocałować córkę Ateny podczas pełni księżyca. Romantyczna noc. Do tego atmosferę stwarzał delikatny wiaterek. Zastanawiałem się już nad pójściem i zbudzeniem Annabeth gdy usłyszałem znajomy szum. Poczułem czyjąś obecność.
- Synu. - usłyszałem. 
Nie poruszyłem się. Pomyślałem tylko ze sarkazmem o jego tajemnicy. Posejdon usiadł koło mnie. Siedzieliśmy tak w ciszy przez moment aż w końcu wypaliłem:
- Nie powiedziałeś mi. 
Bóg mórz westchnął. 
- Mam wrażenie, że musimy porozmawiać. 
Cisnąłem garść piasku do wody. Romantyczna pełnia księżyca z Posejdonem?
- A ja, tato - powiedziałem - mam nie tylko wrażenie.      

Translate