niedziela, 12 kwietnia 2015

Nominacja do LBA

Dziękuję za nominację Radosnej Oli i poniżej odpowiadam na te 11 pytań :)

1. Jak się zaczęła twoja historia z pisaniem ?
Zaczęłam opisywać po prostu różne rzeczy. Np. psy, koty itd.
2.Twoje Motto ?(Wiem pojawiło się już raz to pytanie ,ale zawsze pojawia się coś ciekawego)
 "Człowiek walczy, by przetrwać, a nie po, to aby się poddać." - Paulo Coelho
3. Masz piosenkę ,która poprawia ci humor jeśli jesteś smutna /smutny ? Jeśli tak to jaką ?
Fall Out Boy - Light Em Up
4. Co robisz gdy widzisz jak kogoś bije na ulicy ?
Nie jestem w stanie stwierdzić. Zachowanie instynktowne
5. Czym jest dla ciebie blog ?
Dużą przyjemnością, ale nie wszystkim.
6. Czemu właśnie ta tematyka blogu ?
Lubię Percy'ego Jacksona i postanowiłam się sprawdzić.
7, Która pora dnia jest dla Ciebie najlepsza,jeśli chodzi o pisanie i myślenie nad opowiadaniem ?
W zasadzie każda.
8. Co jest dla ciebie gorsze niewiedzę czy wiedza ,która boli ?
Bardzo etyczny problem. Wiedza, która boli jest lepsza. Lepiej być świadomym niż być głupim.
9. Planowałaś /łeś założyć bloga czy to był impuls ?
Trochę tego trochę tego.
10. Jest coś co zawsze chciałeś/łaś  zrobić ,a nie możesz?
Wędrowanie przez świat, przed siebie bez celu i stanięcie przed wielkim zagrożeniem.
11. Co sam /sama sądzisz o swoim blogu ? ( Tu proszę rozwinąć  )
Myślę, że jest dobry, ale nie najlepszy. Dzięki pomocy Julie Jackson stał się lepszy. Mam nadzieję, że się wkrótce rozwinie i będzie fajniejszy. Według mnie dużo mu jeszcze brakuje do innych blogów. To nie tylko kwestia wyglądu czy coś w tym rodzaju. To kwestia mojego stylu i pisania. To wszystko da się wyćwiczyć i udoskonalić. Jak mówię, nie jest zły.

Raz jeszcze dziękuję za nominację i postaram się wkrótce dołączyć nominacje innym.
Pozdrawiam serdecznie wszystkich czytelników
Olusia

piątek, 3 kwietnia 2015

Rozdział VII - Śpiesząc się powoli

To była masakra. To wszystko było masakrą. Gdzieś tam była Annabeth przykuta do jakiejś ściany a my, kłóciliśmy się o to, jak dolecieć do Grecji. Zaraz po wylocie na naszych pegazach wylądowaliśmy na najbliższej łące aby ustalić jak podróżujemy. Thalia zaproponowała, że dolecimy tam samolotem. Od razu stwierdziłem, że to zły pomysł, ponieważ już kiedyś omal przez to nie zostałem zrzucony z nieba. Wtedy zmrużyła gniewnie oczy.
- Masz lepszy pomysł, Jackson jak przelecieć nad oceanem?!
Wzruszyłem ramionami.
- Wykorzystamy Mrocznego i twego kumpla spod przybudówki.
Znowu pokłóciliśmy się o pegazy. Córka Zeusa powiedziała, że te konie nie wytrzymają kilku godzinnego lotu przez ocean. Odparowałem, że nie zna mocy tych pięknych stworzeń i z ironią dodałem, że może jak już nie pasuje ani samolot, ani pegaz to może dojedziemy tam pociągiem. Zacisnęła dłonie w pięści a ja wiedziałem, że wygrałem. Wiedziałem, że gdzieś tam na północy jest Europa i Grecja, ale słabo uważałem na lekcji geografii, więc moja wiedza nie wykraczała ponad to. Będziemy musieli sobie jakoś poradzić jak tam dotrzemy. Zakładając oczywiście, że przy naszych orientacyjnych zdolnościach w terenie dotrzemy w ogóle na ten kontynent na który planujemy dotrzeć. W końcu zgodziła się i powiedziała, że ok polecimy na pegazach, ale uprzednio wylądujemy na plaży aby się jeszcze przygotować.
 Jakieś z dwie godziny później wylądowaliśmy na plaży. Cichy szum morza w nocy uspokajał. W oddali błyszczały światła Manhattanu. Moja towarzyszka wdychała morskie powietrze.
- Nieźle tu jest. - stwierdziła.
- Bo morze jest niezłe. - uśmiechnąłem się zmęczony.
Spojrzała na mnie.
- Nie martw się. Znajdziemy ją.
Skrzywiłem się.
- Chyba pierwsze takie słowa, które od ciebie słyszę.
Prychnęła.
- Mi równie mocno jak tobie zależy na jej uratowaniu, Wodoroście.
Pokiwałem głową. Zimny wiatr poruszył piaskiem i pomknął w kierunku lądu. Jakimś cudem wiedziałem jak ten wiatr się nazywa. Chyba dlatego, że był on od morza. Zacisnąłem szczęki.
- Ciągle mamy mało czasu. - wycedziłem. - Jeśli jest faktycznie przybita... - głos załamał mi się.
Rozejrzałem się za pegazami aby zamaskować wilgotne oczy. Przykucnąłem i nabrałem garści piasku, przesypując go między palcami. Z trudem przełknąłem ślinę. Gdyby córka Ateny nie przeżyła nie wybaczyłbym sobie tego. Przecież mogłem się domyślić, że coś zmusi ją do wyjazdu. I ciągle był jeszcze Nico. Nie pomyśleliśmy o nim. Jeszcze do tego wszystkiego dorzucona była rozmowa mojego ojca z Okeanosem i ten tajemniczy chłopak. Gdy rozmawiałem z ojcem pytałem się go o to. Nie dał mi jasnej odpowiedzi co mnie zaniepokoiło. Na nic nie miałem jasnej odpowiedzi. Był Nico była i Annabeth.To mogło się źle skończyć. Nie chciałem tego. Pragnąłem by córka Ateny wróciła i żeby ten koszmar z Matką Ziemią się skończył. W ogóle nie było żadnej przepowiedni, która mogłaby nas poprowadzić ku niej i ku patronce. Byliśmy bez "pancerza" i "broni". Wszystko się waliło. Zamarłem z bolesnym grymasem na twarzy. Poczułem na ramieniu dłoń córki Zeusa.
- Wiem, że cierpisz, Percy. Wiem jak wiele kosztuje cię utrzymanie emocji w ryzach. Nie możesz się zapadać w otchłań bólu. Pochłonie cię. Jest jak złowroga woda w której każdy może utonąć; nawet syn Posejdona. A prawdziwa sztuka tkwi w tym, Jackson aby właśnie z tą wodą walczyć i nie dać się jej pochłonąć. - poklepała mnie po ramieniu. - Kto się brzytwy chwyta, nie tonie. Chwyć się brzytwy i i rusz tym łbem. Odnajdziemy ją.
Wstałem powoli, otrzepując ręce. Popatrzyłem jej w oczy.
- Kto się brzytwy chwyta... - zacząłem
- ...nie tonie. - dokończyła cicho.
Zmrużyłem oczy. Gwizdnąłem na pegazy a te natychmiast się pojawiły.
- Chodź. Lecimy.
Uśmiechnęła się.
- I to mi się podoba. Lecimy przywalić paru kolegom.
Dosiedliśmy pegazów i wystartowaliśmy w ciemną noc.

-Reyna-

Legioniści maszerowali dzień i noc. Oktawian nadawał im szybkie tempo. Maszerowaliśmy w kierunku Nowego Jorku bo tam też prowadził ślad armii potworów. Zatrzymaliśmy się wzdłuż tunelu Caldecott, który ciągnął się nieco na północ. Byliśmy już dobry kawał drogi od obozu. Z góry obserwowałam maszerujący legion. Scypion zarżał donośnie i nagle obniżył lot. Zmarszczyłam brwi.
- Co się stało? - zapytałam go zaniepokojona. I zauważyłam. Na przodzie legionu panowało zamieszanie.
Szyk załamał się. Oktawian próbował go z powrotem uporządkować, ale nic z tego nie wyszło. Legioniści krzyczeli rozbiegając się na boki.
Pegaz wylądował w środku całego zamieszania. Moje dwa chaty podbiegły do mnie natychmiast i spojrzały na mnie wyczekująco. Wodząc wzrokiem po przestraszonych herosach w pewnym momencie nie dostrzegłam co wzbudziło aż taką zgrozę. Aż w końcu zauważyłam.
Moje usta mimowolnie otwarły się ze zdumienia. Potężny stwór stał wbijając wzrok prosto we mnie. Miał masywny kark pokryty gadzimi łuskami, podobnie jak nogi oraz kolczasty ogon. Góra tułowiu aż za nad to przypominała ludzką. Twarz przypominała mocno zniekształconą metalową miskę. Jego źrenice były żółte opatrzone czerwonymi plamami. Miał czarne dredy. Tylko nie to mnie zdziwiło. Na jego ramieniu jakby niby nic siedziała dziewczyna. Jej długie czekoladowe włosy spływały kaskadą na ramiona i plecy. Jej spokojny wzrok mówił o tym, że się nie boi. Zamknęłam usta i zmarszczyłam brwi. Augur już wydał rozkaz do formowania szyku.
- Dosyć. - uniosłam dłoń. - Wystarczy. Niech zejdzie.
Nowa przyjrzała się uważnie nam wszystkim i wskazując na uzbrojonych legionistów zapytała:
- Nic mi nie zrobią, prawda?
Jej głos był zaskakująco melodyjny jak na tą niedbałą a ładną dziewczynę.
- Możesz zejść. - potwierdziłam chłodno. Rzuciłam tym samym ostrzegawcze spojrzenie w stronę chudego chłopaka.
Oktawian przewrócił oczami.
- Tak, tak. - machnął ręką. - Nasz pretor z pewnością zadba o twoje bezpieczeństwo w tej sugestii.
Patrzyła przez moment uważnie na nasze twarze aż w końcu zamruczała coś do potwora.
Dookoła rozległ się szmer zdumienia i niesmaku. Ci co byli najbliżej zrozumieli dziewczynę.
- To Greczynka! - krzyknął ktoś.
- Wróg! - wrzasnął inny.
- Powiedziałam: wystarczy. - wycedziłam zimno.
Zapadła cisza. Olbrzym uniósł dłoń a nieznajoma wślizgnęła się na nią. Tamten powoli zaczął opuszczać swoje wielkie łapsko ku dołu. Gdy umieścił ją bezpiecznie na ziemi powrócił do poprzedniego stanu dalej uporczywie wbijając we mnie wzrok.
Przyjrzałam się bliżej tej nastolatce.
- Jak się nazywasz? - zapytałam spokojnie.
- Piper McLean.
Znowu rozległo się tym razem niespokojne szemranie.
- Piper McLean, co tutaj robisz? - położyłam dłoń na rękojeści miecza. - Zbliż się.
Poruszyła się ostrożnie i stanęła kilka kroków przede mną.
- Co tu robisz? - powtórzyłam pytanie.
Wzruszyła ramionami.
- Nie wiem. Trafiłam przypadkiem na tego miłego olbrzyma gdy wędrowałam z Nowego Jorku do Kansas.
Zapanowało poruszenie.
- Po co wędrowałaś aż z Nowego Jorku do Kansas? - Oktawian prychnął i wskazał włócznią na Olbrzyma. - Reyno, to potwór! Powinniśmy go zabić.
- Właśnie! - zakrzyknęli inni.
- Zagraża naszemu legionowi. Nie możemy teraz się zdekoncentrować. - rzucił nagle niedbałym tonem centurion, ale i tak odniosło zamierzony skutek.
Herosi wzburzyli się i przyznali mu rację. Tym samym podburzył moje zdanie.Z trudem pohamowałam gniew i spokojnie zwróciłam się do Piper:
- Jesteśmy w Kansas. Dotarłaś do celu. Po co wędrowałaś przez pięć stanów aby tu dotrzeć?
Zanim odpowiedziała, zawahała się.
- Nie... nie wiem.
- Kłamie, Reyno. To proste jak but. - warknął Oktawian. - Nikt normalny nie szedłby przez tyle drogi razem z olbrzymem u boku. Spiskuje z stworami Gai!
- A kto powiedział, że jestem normalna? - obrończyni zwróciła się ku przywódcy pierwszej kohorty.
Poczerwieniał na twarzy. Otworzył usta i po chwili je zamknął pod wpływem mojego spojrzenia.
- Postawcie tu obóz. Zostaniemy tu przez dwa dni. - oznajmiłam. - Piper McLean. Pójdziesz ze mną.

 -Posejdon-

Zachmurzyłem się. To nie oznaczało nic dobrego. Zatoczyłem ręką łuk i po chwili pojawił się w niej trójząb.
- Dziękuję ci. - zwróciłem się do nimfy, która ukłoniła się nisko i wyszła z sali tronowej. Drzwi zamknęły się za nią z cichym trzaskiem.
Annabeth Chase wpadła w pułapkę. To znowu nie oznaczało nic dobrego. Nie miałem na to zbyt dużego wpływu. Nie mogłem jej pomóc bezpośrednio. Nawet moje działania pośrednie były mocno ograniczone. Przebiegł mnie dreszcz. Nie będzie zbyt przyjemnie gdy dowie się o tym Atena. Zacisnąłem zęby i wstałem energicznie.
- Trytonie! - krzyknąłem. Mój syn wszedł na salę i skłonił się lekko.
- Tak, ojcze?
- Odnajdź mojego syna. Percy'ego.
Nie widziałem, ale czułem jak krzywi się w środku. Był zazdrosny o mojego półboskiego potomka. Westchnąłem.
- Potrzebuje pomocy. Musisz mu jej udzielić. Nie chcesz chyba, żeby wygrała Gaja? - zapytałem tym samym zamykając go w pułapce.
Pokręcił przecząco głową.
- Więc ruszaj. - rzekłem. - Ściągnij go na dół.

Gdy dotarłem na Olimp wszyscy po za Zeusem już tam byli. Gdy tylko pojawiłem się na sali zapanowało milczenie. Atena wstała. Tkwiłem przez moment przed dwunastoma tronami, zastanawiając się czy Atena wie.
- Jak śmiałeś. - wycedziła przez zęby.
O tak. Wiedziała. Nie było sens udawać, że nic takiego się nie stało. Postanowiłem spokojnie odpowiedzieć na atak.
- Herosi tego potrzebują. My też. - mówiłem to cicho nadając mej wypowiedzi większy efekt.
Aura bogini mądrości zalśniła mocnym blaskiem.
- Przez twoje manipulacje, Posejdonie stracę córkę. Gdy tak się stanie oskarżę o to ciebie i twojego syna.
Pokiwałem smutno głową.
- Najlepsza nadzieja na przyszłość zostanie unicestwiona wtedy przez ciebie, Ateno.
Zmrużyła oczy. Domyślałem się, że wiele ją musiało kosztować utrzymanie nerwów na wodzy.
- Myślisz, że sami sobie poradzą?!
- Zapytaj Hery. - wskazałem na nią ręką. - To jej plan, ona dokładnie ci go wyłoży.
Gderliwa nieco żona Zeusa przeszyła mnie wzrokiem.
- Nie zrzucaj wszystkiego na mnie. To był twój pomysł z odnalezieniem Czary Okeanosa. - rozejrzała się po zebranych. - Kto jeszcze o tym wiedział?
Po zgorszonym minach poznała najwyraźniej, że nikt po za Hermesem.
- To jest ryzykowne. - zauważyła. - Nie musiałeś posyłać do tej roboty córkę Ateny.
- Tylko ona mogła to zrobić. - odparowałem.
- Co zrobić? - Ares prychnął. - Nie licz tak bardzo na tę...
- Aresie! - warknęła Atena.
Bóg wojny przewrócił oczami.
- Fakt. Ona tylko mogła to zrobić. - przyznał mi rację Hermes. - Spotkałem się z nią tuż przed tym jak wylatywała nad Basen Północno-amerykański. Widziałem w jej oczach determinację. W jej rękach Czara jest bezpieczna. Musi ją dać Percy'emu w odpowiednim momencie. Gdyby to syn Posejdona sam odszukał Czarę i sprawował nad nią piecze prawdopodobnie by się pokusił wcześniej niż powinien. A potem... - wzruszył ramionami. - Kto wie co by było.
- Katastrofa... - mruknął Apollo.
Atena poruszyła się i podeszła do mnie stając twarzą w twarz.
- Co nie oznacza, że to musiała być moja córka. To mógł być również ten cały cyklop: Tyson.
Wpatrywałem się w nią z kamienną twarzą.
- Nie o nim mówi przepowiednia i ty dobrze o tym wiesz. - wyminąłem ją i usiadłem na swoim tronie.
- Patrzcie go. - zadrwił Dionizos. - Od kiedy to przestrzegasz przepowiedni?
Gdzieś głęboko w sobie poczułem iskrę gniewu. Naprawdę jak na bogów to niektórzy z nich potrafili być głupi. Zadziwiające, bo przecież są potężnymi istotami i wzorem dla pokoleń herosów. Postukałem palcem po podłokietniku mojego krzesła wędkarskiego.
- Dobrze wiesz, że nie ma sensu się o to spierać.
- Ależ oczywiście, że jest. - odezwała się po raz pierwszy od mojego przybycia Artemida.
Wszyscy spojrzeli na nią.
- Dla ciebie przepowiednie mają znaczenie gdy coś może bezpośrednio grozić tobie. - spojrzała mi w oczy.
Po sali przetoczył się pomruk. Zerwałem się na równe nogi.
- Oskarżasz mnie o samolubstwo? - warknąłem, marszcząc brwi.
Hera uśmiechnęła się.
- Nie mów, że tak nie było kilka razy w twoim świętym żywocie.
- Tak? A kto nękał wszystkie dzieci Zeusa? - obrzuciłem ją morderczym spojrzeniem. Skrzywiła się.
- Zeus mnie zdradził.
- Tak. - mruknął Apollo. - Za to ty jesteś wzorową matką i żoną.
Bogini już coś chciała odpowiedzieć gdy przerwał jej ponury Hefajstos:
- Nie, matko. Zostaw. - wstał. Jego potężne, zwaliste ciało zarysowało się na tle ściany pałacu Olimpu. - Jestem gotów pomóc.
Zapadła cisza.Gotów pomóc. Hefajstos. Zamyśliłem się na moment. Przecież nie wiemy gdzie jest córka Ateny. Zresztą nie możemy się ingerować w sprawy półbogów. Zeus od razu by to zauważył.
- Obawiam się... - zaczął Hermes.
- ... że nasze działania są mocno ograniczone. - dokończył Apollo zerkając znacząco na boga złodziei.
- I to nie mocno. - zrobiła wyrzut Afrodyta. - Miłość więdnie jeśli się jej nie pielęgnuje.
- Wystarczy, Afrodyto. - Hestia uśmiechnęła się łagodnie aczkolwiek smutno. - Herosi sami muszą sobie dać radę.

-Percy-

Skrzydła z świstem przecinały wilgotne powietrze. Lecieliśmy już wiele godzin. Byliśmy zmęczeni i bolały nas poszczególne części ciała od siedzenia w tej samej pozycji. A nie mogliśmy się zatrzymać. Pogoda była zmienna. Raz wiało, przeraźliwie wiało a raz ocean był cichy i spokojny co mu rzadko się zdarza. Zdarzył się nam sztorm oraz trąba wodna przy czym tym drugim o mało Thalia nie została porwana. Pegazy były u kresu sił. Planowaliśmy się zatrzymać od razu na wybrzeżach Francji i dolecieć tam wczesnym rankiem. W życiu nie widziałem żadnego innego kontynentu. Zimny wiatr uderzał w nas wypierając ostatnią odrobinę ciepła, która w nas została. Skuliłem ramiona.
- Jackson... - wychrypiała Thalia i podleciała do mnie. - Już nie damy rady. My też, ale szczególnie one. - wskazała głową na naszych dzielnych druhów.
Zachwiałem się na jego grzbiecie.
- Nie mamy gdzie wylądować.
Jej źrenice zwęziły się.
- W nosie to mam. - prychnęła - Wylądujemy jakimś śmiertelnikom na statku.
Zdobyłem się na słaby uśmiech, który spełznął po chwili. Przełknąłem ślinę.
- Teraz kwestia jazdy bez trzymanki będzie najważniejszą. - wydusiłem.
Przewróciła oczami.
- Co...
- Spójrz w dół. - zgrabiałą dłonią sięgnąłem do kieszeni po Orkana. - I jak chce ci się bawić w zgadywanki to powiedz mi co to jest.
Zerknęła i zbladła.
- Ty nie chcesz mi powiedzieć, że właśnie...
- Trafiliśmy na jeżdżącego, zdecydowanie za dużego konika morskiego? No, tak chcę. I lepiej żebyśmy to przeżyli. Wydaje się głodny.
Zanim Thalia zdążyła się odezwać, nastąpił atak. Potężne szczęki zacisnęły się w powietrzu pomiędzy nami. Pegazy zarżały spanikowane.
- Do przodu! - ryknąłem. Pegazy zamachały skrzydłami i rozpaczliwie wystrzeliły.
Za nami rozległ się ryk stwora. Woda wzburzyła się i wystrzeliła ku nam. Thalia warknęła i zacisnęła dłonie na tarczy i włóczni, która pojawiła się w jej dłoni.
- Jackson! Jesteś synem Posejdona, WIĘC COŚ ZRÓB!!!
Spojrzałem na nią z wyrzutem.
- Nie wiem co się dzieje! Jak mam to zrobić? Muszę się obniżyć żeby go zlać a to grozi pożarciem! Żywcem!
Jej oczy przypominały burzową chmurę. Odgarnęła ramieniem niesforne kosmyki włosów, które dostały się na jej twarz.
Machnęła ręką na morskiego konika.
- Zajmę go czymś a ty go zlejesz!
Wzruszyłem ramionami i pochyliłem się nad karkiem Mrocznego.
- Kurs w dół. - mruknąłem.
Zarżał w proteście.
- Dodatkowe kostki cukru. - rzuciłem.
- No dobra. Jeszcze siano.
Prychnął. I spojrzał wyczekująco.
- Jackson, pośpiesz się!!!
- DOBRA! TRZYDZIEŚCI KOSTEK CUKRU I SIANO NA OBIAD I KOLACJĘ!!! - ryknąłem wściekły.
Smukłe, czarne ciało śmignęło w dół. Pioruny raz po razie uderzały konika po głowie, ogłuszając go i dezorientując. Mroczny walnął go z kopyta prosto w oko. Wrzasnął z bólu. Jego szczeki kłapnęły dosłownie kilka milimetrów od skrzydła Mrocznego. Dobyłem Anaklysmosa  i kazałem podlecieć bliżej jego głowy. Uchyliłem swoją przed kolejnym wyładowaniem elektrycznym. Znaleźliśmy się tuż z tyłu jego łba. Wiedziałem, że taka okazja może się nie powtórzyć. Pomodliłem się w duchu do Posejdona i wszystkich innych bogów po czym skoczyłem.

-Thalia-
Mogłam się ze wstydem przyznać, tylko przed sobą, że byłam zbyt zajęta robieniem placka z konika morskiego aby nie zaważyć skaczącego Jacksona. Kątem oka zauważyłam tylko jak jego ręce wznoszą się nad głowę razem z mieczem gotowe do zadania straszliwego pchnięcia. W szalejącej burzy i piorunach nie słyszałam jego okrzyku. Mroczny zarżał i puścił się w ślad za swoim panem. Chciałam zanim krzyknąć, ale byłoby to równie bezsensowne jak pokazywać krajobraz ślepemu. Przypomniał mi się pewien wierszyk.
" Głuchy słyszał jak ślepy widział, że szczerbaty odgryzł łysemu włosy."
Zupełnie bez sensu. Po tym jak skoczył wszystko ucichło. Wszystko. Domyśliłam się, że nawet najmniejszy dźwięk teraz poniesie się po wodzie jak najgłośniejsza bomba. Nie zawołałam go. Zastanawiałam się co zrobić. Różne kaprysy oceanu utrzymywały nas nad nim już dwa dni. Mój pegaz był śmiertelnie zmęczony i wiedziałam, że jak nie wyląduje to runiemy do morza. Wszystkie nasze zapasy poszły gdzieś. Nie było nic. Teraz szczególnie. Nawet Jacksona.
- Dobra. - powiedziałam słabo do pegaza. - Nie mam do ciebie złotej cierpliwości jak Percy do Mrocznego, ale musisz wyświadczyć mi jeszcze jedną przysługę.
Zdawał się zrozumieć.
- Znajdź jakiś statek byśmy mogli wylądować. Nie ważne, że nastraszymy śmiertelników. Musimy... - zanim dokończyłam, pegaz nie wytrzymał. Jego skrzydła zamarły i runęliśmy w dół.
- Nieee! - wrzasnęłam w przejawie paniki. W życiu jej jeszcze nie poczułam. Nie umiałam pływać. Lecz zanim spotkałam się z zimną tonią oceanu wiatry nagle ożywiły się. Poczułam jak unoszą mnie i zatrzymują w miejscu. Potężny orzeł podleciał do mnie i chwycił za ubranie wzbijając się w powietrze.
- Rodrick! Wracaj! To moja siostra. Zanim zdążyłam usłyszeć coś więcej, zapanowała ciemność.

Wybaczcie za taką długa przerwę. ;). Po prostu czas ostatnio jest na wagę złota. Tak to czasami jest. I mówię to ja, która nie wiele zna się na życiu. :D

Miłych świąt Wielkanocy! Niech
Jezus będzie z Wami przez te dni.
Smacznego jaja i udanego śmingusa choć w niektórych rejonach Polski śnieg.

Olusia

Translate