niedziela, 8 lutego 2015

Rozdział VI - "- Nie ma jej... - Więc co zamierzasz zrobić? - Zacząć jej szukać."

*Percy*

Głuche łupnięcie wyrwało mnie ze snu. Przetarłem oczy. Prze okno mojego domku wpadała wąską, jasna smuga dziennego światła. To już koniec koszmarów. Był dzień i nie mogło być żadnych innych koszmarów niż nocna rozmowa z Posejdonem. Przez moment leżałem śmiertelnie znużony po czym wstałem. Czułem się tak jakbym brał udział w stukilometrowym maratonie. Całe moje ciało protestowało a jednocześnie czułem się... wypoczęty? Przez moment zastanowiłem się po czym mogłem być tak odpoczęty. Natychmiast powróciły do mnie fragmenty tej nocy, kiedy była u mnie Annabeth. Rozmarzony uśmiech wypłynął na moje usta i od razu zgasł, bo uświadomiłem sobie, że ona powinna tu być. Rozejrzałem się po pokoju. No tak. Pewno poszła aby nie było skandalu. Już oczami wyobraźni widziałem podróbkę gazety "The Times" z zdjęciem moim i Annabeth a pod dołem nagłówek głoszący: " Syn Posejdona i córka Ateny razem w łóżku? Co tam się wydarzyło?" Cały tekst na ten temat i podpis: Clarisse. Skrzywiłem się. Córka Aresa miała niewysłowiony talent robienia gówna wszędzie tam, gdzie być go nie powinno. Mniejsza o to. Teraz zastanawiałem się co powie moja córka Ateny na temat naszej "przygody". Zresztą to nie było nic niezwykłego. Tylko moja koszula niby przypadkiem wylądowała w koszu na śmieci a jej bluzka pod stolikiem. Nie robiliśmy nic niezwykłego. Tylko się całowaliśmy. Żeby nie było, że oskarżycie mnie o jakieś nieścisłości, więc podkreślę: tylko. Ogarnięty i gotowy wyszedłem na zewnątrz i ruszyłem na jadalnię. Jak zwykle się spóźniłem. To też żadna nowinka. Wszystkie stoliki były rozgadane tylko jedne milczał ponuro dzisiejszego ranka. Domek mojej dziewczyny. Wszyscy jej bracia i siostry wyglądali tak, jakby zaraz mieli iść na pogrzeb i jednocześnie rozmyślali na dokładną konstrukcją trumny. Powitały mnie głośne gwizdy Aresa.
- Jackson. - usłyszałem. - Jak tam nocka?
Obrzuciłem gniewnym spojrzeniem Clarisse i odparowałem:
- A twoja? Twój chłopak na pewno nie próbował, co?
Ryk śmiechu przetoczył się po jadalni. Twarz córki Aresa przybrała kolor dojrzałego pomidora. Przez moment po jej oczach poznałem, że ma mnie ochotę zabić w najokrutniejszy sposób. Już wstała, ale jej rodzeństwo pociągnęło ją z powrotem na ławkę. Zadowolony usiadłem na moim miejscu przy stoliku Posejdona. Postanowiłem dzisiaj nie użalać się, że siedzę sam i zamówiłem sobie porządną porcję zdrowego śniadania. Odgłosy sztućców rozchodziły się gdy nagle jeden metaliczny wybił się ponad wszystkie. Zapadła cisza. Chejron wstał od swojego stolika i rozejrzał się.
- Moi drodzy. Dzisiaj będziemy mieli gości. - powiedział. - Przybędą do nas Łowczynie pani Artemidy.
Jak się spodziewałem, rozległy się zniechęcone okrzyki. Jakiś jasnowłosy chłopak z domku Hermesa zawołał:
- One? Za jakie grzechy!
Ogólne oburzenie trwało dopóki centaur nie uciszył protestów i niezadowolenia.
- Przypominam o dzisiejszych obchodach. Proszę o posprzątanie domków i przygotowanie się na zdobywanie sztandaru. Mam nadzieję, że Łowczynie będą miały godnych przeciwników. A teraz możecie się rozejść.
Wszyscy z jękami niezadowolenia zaczęli się podnosić z swoich miejsc i iść do swoich mieszkań. Sam wstałem i poszukałem wzrokiem Rachel - naszej Wyroczni. Stała obok Chejrona i rozmawiała z nim o czymś, wyraźnie zaniepokojona. Gdy zauważyła moje spojrzenie, uśmiechnęła się po czym ruszyła do swojej jaskini. Wiecie, to nie tak, że my ją tutaj torturujemy przetrzymując ją w jaskini, tylko po prostu sama uznała, że tam się najlepiej czuje. Zastanowiło mnie to o czym mogli gadać. I dopiero teraz uzmysłowiłem sobie, że nie było Annabeth. Dlatego dzieci Ateny były tak dziwnie przygnębione. Zacisnąłem szczęki. Niby czemu jej nie ma? Może wstydzi się, po tym jak... nie. To do niej niepodobne. Chciałem pójść do rodzeństwa mojej dziewczyny, ale uznałem, że Wyrocznia może wiedzieć coś więcej. Pognałem krętymi, kamiennymi schodkami na szczyt małej góry i zatrzymałem się przed wejściem. Moja przyjaciółka stała z założonymi rękami i wpatrywała się uporczywie w obrazki na ścianie. Chrząknąłem cicho wyrywając ją z zamyślenia. Odwróciła się powoli. Jej twarz była jakby pozbawiona wyrazu.
- Percy. - powiedziała bez entuzjazmu. - Miło cię widzieć.
Wymusiłem uśmiech.
- Ta... mi również. - wszedłem do środka i usiadłem na jednych z dwóch krzeseł stojących przy dębowym biurku.
- Wiesz o co mi chodzi. - przygładziłem włosy. - Nie ukrywaj przede mną prawdy. Czuję, że coś jest z nią nie tak. Ona nigdy nie spóźniała się na żadne z posiłków. Dobrze o tym wiesz i...
- Percy. - przerwała mi.
Umilkłem. Spojrzałem na nią błagalnie. Jej zielone oczy lśniły.
- Ja... - zawahała się. - Nie wiem co się dokładnie stało, ale... jej rano nie było w domku. Jej plecak... był a raczej go teraz nie ma. Nie wiem, Percy.
Poczułem gniew. Wstałem i warknąłem.
- Chcę zadać pytanie Wyroczni.
- Ale... Percy!
Nie zdążyła nic więcej dodać. Upadła na ziemię a nad nią zawirowała zielonkawa mgła. Z niej wynurzyła się mglista i ciemna postać. Osnuta była czarną szatą z kapturem nałożonym na głowę. Przemówiła starożytnym, chrapliwym głosem:
- Perseusz Jackson.
Moje oczy rozwarły się z przerażenia. To na pewno nie była Wyrocznia. Błyskawicznie wyciągnąłem mój miecz, lecz ten wykręcony jakąś magiczną siłą wypadł mi z ręki. Gapiłem się wstrząśnięty na pogrążoną w ciemności sylwetkę.
- Kim... - jęknąłem.
"Twoim koszmarem. Nie łudź się, że córa Ateny żyje. Może i tak, ale nie pożyje długo. Zresztą ty też, marny herosie. Świat kreci się teraz wokół czegoś o wiele potężniejszego niż wy dwojga. Wasza przyszłość herosi... jest zagrożona. Nic już was nie uratuje. Spójrz tylko..."
Zobaczyłem najgorszy obraz jaki mogłem zobaczyć. Resztki zielonej mgły, którą wchłaniała ta postać w tej chwili zmieniła kolor na czarny. W tej ciemnej pustce zalśnił obraz. Szare skały na tle jasnego, pogodnego nieba. Jakaś postać była przykuta do tych bezdusznych głazów. Dłonie i stopy zostały  przybite do skały gwoździami. Nad jej głową latały sępy. Jeden z nich zapikował i wbił się dziobem w brzuch tej osoby. Nagle rozpoznałem. Te długie blond, kręcone włosy. Szare oczy wpatrzone bezwiednie w przestrzeń.
- Nie... - mruknąłem. Czułem jak usycha mi w gardle. - To nie może być... 
I rozpoznałem też tę postać budzącą grozę. 
- Gaja. - wyszeptałem. - To ty...
- Tak, herosie. Widzisz? Nie masz żadnej władzy... - przemówiła głosem Wyroczni.
- Wypuść ją! - wrzasnąłem a Gaja zaśmiała się.
- To po nią przyjdź... czekam...
Powoli zaczęła znikać. Czarna postać rozpływała się ustępując miejsca światłu dziennemu. Chwiejnym krokiem podszedłem do Rachel i upadłem na kolana. Chwyciłem ją za ramię i potrząsnąłem.
- Wstawaj... - dygotałem. - Proszę.
Wzięła głęboki wdech i gwałtownie otworzyła oczy.
- Percy... jak... co się stało? - usiadła i rozejrzała się wstrząśnięta. Chwyciła mnie przerażona za ramię. - Co się stało?
Nie byłem w stanie nic powiedzieć. Przed oczami cały czas miałem widok Annabeth. Podniosłem się błyskawicznie i wybiegając z jaskini rzuciłem przez ramię:
- Pogadaj z Chejronem. Niech da mi misję.
Zostawiłem Wyrocznię z ustami otwartymi ze zdumienia.

*Reyna*

Spoglądałam w milczeniu na maszerujący legion. Stałam w bramie tylnej obserwując jak rzymscy legioniści wchodzą do tunelu Caldecott. Oktawian cały czas zagrzewał ich do walki.
- Dalej, chlubo Rzymu! - krzyczał. - Nie możemy akceptować parszywych potworów w pobliżu naszego terytorium!
Oktawian był chudym chłopakiem o jasnych włosach. Jako augur palił swoje misie na ołtarzu wierząc, że bogowie zwrócą na niego uwagę. Oktawian był w rzeczywistości zwykłym paplą, który chciał zdobyć pozycję pretora po odejściu Jasona. Myśląc o nim poczułam skurcz żołądku. Sama nie wiedziałam co myśleć o synu Jupitera. Odszedł miesiąc temu. Doskonale pamiętałam tamten dzień. Był pochmurny i deszczowy. Jason przyszedł do Principia. Miał niezbyt wyraźną minę i szkliste oczy. W dłoni miętosił dziwną czapkę. Przyjrzałam się jej uważnie i rozpoznałam czapeczkę Jankesów. Zmarszczyłam brwi.
- Coś się stało, kolego pretorze? - zapytałam.
Mruknął coś pod nosem i popatrzył na mnie.
- Ja... muszę iść.
- Iść. - powtórzyłam. - Gdzie?
Machnął ręką. 
- Tam. Gdzieś. On mnie wzywa. Nigdy taki nie był. - zawahał się. - Naciska na mnie.
Pochyliłam się w jego stronę.
- Kto?
Zacisnął pięści a twarz wykrzywił mu grymas. Pokręcił głową.
- Nie mogę tego powiedzieć.
Chwycił mnie błyskawicznie za ramiona. Poczułam płynącą od niego elektryczność. Z trudem powstrzymałam się aby się nie skrzywić.
- Synu Jupi...
- Posłuchaj. - przerwał mi i oblizał wargi. - Muszę iść. Będę podążać na zachód. Ktoś potrzebuje mojej pomocy. Mówi cały czas: " Wielka siódemka złączyć się musi...". Reyno nie daj dojść do głosu Oktawianowi, bo wiesz co będzie. Być może powrócę a być może...
Zawahał się. Jego źrenice zwężały się w wąskie szparki. 
- A być może będzie nowy pretor. - dokończył. - Idźcie na zachód i wybijajcie potwory. Wkrótce inna potęga będzie potrzebować naszej pomocy.
Uśmiechnął się blado i wyszedł z Principia.
Teraz po tym wydarzeniu nadal nie mogłam się otrząsnąć. Wtedy było w nim coś złowieszczego. Nie wiedziałam i nie wiem co. Wyglądał tak, jakby coś nim zawładnęło. Zresztą, nieważne. Teraz, Obóz Jupiter szykował się do walki.

*Percy* 

Wszyscy usiedli na lub obok stołu pingpongowego. Ci "wszyscy" mieli niewyraźne miny jakby właśnie połknęli ogromną dawkę witaminy C. Ja czułem jak zniecierpliwienie rozsadza moje wnętrzności. Wieść o tym co się stało bardzo szybko się rozniosła. Przeraziła wszystkich. Nerwowo spoglądałem za Chejronem, którego jeszcze nie było. Clarisse przewróciła oczami.
- Jackson uważaj bo ci dupę rozwali.
Rzuciłem jej spojrzenie spode łba.
- Zamknij się.
Gdy córka Aresa chciała zripostować rozległ się odgłos kopyt. Do środka wkroczył Chejron.
- Herosi. - powiedział. - Proszę o spokój.
Westchnął i machnął ogonem. Jego twarz w tej chwili wyglądała staro. Dołączył do nas i spojrzał na mnie.
- A więc dobrze. - zaczął. - Wiemy co się wydarzyło. Wiemy, że córka Ateny jest przetrzymywana. Sprawa jest poważna. Wiem, że wielu z was uważa, że powinniśmy ją uratować. W tym przypadku będzie musiało zostać udzielone pozwolenia na misję.
Rozejrzał się po wszystkich. Postukał kopytem po posadzce.
- Nie mogę udzielić pozwolenia na misję. Żadnemu z was. - powiedział cicho. - To jest pułapka. Pułapka, która będzie działać jak reakcja łańcuchowa.
Przez moment panowała pełna niedowierzania cisza.
- Więc... - zaczął syn Ateny drżącym głosem. - Więc pozwolisz by zginęła?!
Inni wzburzeni zaczęli mówić. W tej chwili Rachel podniosła się i powiedziała:
- Mam wizję. - zapadła cisza. - Nie jest ona dobra.
- Twoje wizje... - trzasnąłem pięścią w stół. - Ją TRZEBA uratować!!!
Clarisse parsknęła.
- Nawet nie wiesz gdzie to jest. Wiesz tylko, że została przykuta do jakiejś skały.
- Owszem! Co nie oznacza, że nie mogę jej uwolnić.
Centaur pokręcił głową.
- Jak powiedziałem to jest pułapka, Percy. Nie możemy stracić wartościowych herosów. Mamy zbyt wiele do stracenia.
Znowu zapadła cisza. Tym razem napięta do granic niemożliwości.
- A ja... - włożyłem rękę do kieszeni dotykając Orkana. - A ja myślałem, że jesteśmy jedną wielką rodziną.
Odwróciłem się napięcie i wyszedłem. Wybiegłem do lasu. Przez cały dzień włóczyłem się i walczyłem z potworami. Miałem dość obozu. Chciałem stąd wyjść i gdzieś pójść. Coś zrobić, żeby córka Ateny nie cierpiała. Po wielu przemyśleniach w końcu postanowiłem. Przechodząc przez pogrążony we śnie obóz dotarłem do stajni. Zmarszczyłem brwi, gdy zobaczyłem powóz otoczony srebrną poświatą. Uświadomiłem sobie, że dzisiaj miały przybyć Łowczynie. No tak. Przegapiłem, ale nie czułem zbytniego żalu. Podeszłem do Mrocznego gdy nagle usłyszałem głos:
- Gdzie się wybierasz, Jackson?
Odwróciłem się szybko dobywając Orkana.
Thalia. Stała tak jak wóz otoczona poświatą. Pokręciła głową.
- Nie jestem celem.
Odetchnąłem z ulgą. Schowałem mój miecz z powrotem do kieszeni. 
- Co ty tutaj robisz?
Uśmichnęła się drwiąco.
- Mogłabym ci zadać to samo pytanie. Różnica byłaby tylko taka, że ja wiem po co ty tutaj jesteś. Ty, nie wiesz. 
Skrzywiłem się. Odwróciłem się do niej plecami chwytając wodze pegaza. Nie zauważyłem białej kartki wetkniętej za paski.
- Moja sprawa. - mruknąłem. - Nikt, nikt się nie zgodził...
Pomieszczenie nagle wypełniło się elektrycznością. Pegazy zarżały niespokojnie.
- Jackson. Jeśli myślisz, że puszczę cię samego to się grubo mylisz.
- Nie masz wyboru. Nie zamierzam ci go pozostawiać. Idę sam!
Szarpnęła moje ramię, zmuszając się do odwrócenia się przodem. Jej oczy płonęły a po ramionach spływały zygzaki.
- W takim razie. - wycedziła. - Będę musiała cię powstrzymać.
- Ale...
- Nawet nie wiesz gdzie to jest! - wykrzyczała mi w twarz.
Odepchnąłem ją. Czułem wzbierający się we mnie gniew.
- Nie ma jej! - krzyknąłem. - Nie ma!
Wplotłem dłonie we włosy. Jęknąłem z rozpaczy.
- Nie ma jej...
Twarz mojej rozmówczyni minimalnie złagodniała.
- Więc co zamierzasz zrobić? Sam w dodatku?
Czułem jak upór rośnie we mnie.
- Zacząć jej szukać.
Między nami zapanowała cisza. Córka Zeusa westchnęła.
- Idę z tobą.
Spojrzałem na nią jak na wariatkę.
- Żartujesz.
- Nie. Skoro nie mogę cię powstrzymać to przynajmniej mogę lecieć z tobą.
Zawahałem się. Sięgnąłem znowu po wodze. Zobaczyłem kartkę.
- Nie mów, że nie mam racji. - ostrzegła mnie. Widząc co trzymam w ręku zmarszczyła brwi. - Co to jest.
Czytając treść czułem się jakby ktoś wypluwał ze mnie flaki.
- List. - wycharczałem. - Od Annabeth. Poleciała do Grecji.

No tak. Więc wpadł kolejny rozdział... Miły ferii :D i wypoczywajcie aktywnie. Zero złamań. :) Myślę, że następny będzie po feriach, choć nic nie obiecuję. Wiecie jak to jest. Szkoła i te sprawy. Czuję się podekscytowana. Wreszcie spadł śnieg. :D No to miłych feriątek raz jeszcze!    

Translate