czwartek, 14 sierpnia 2014

"Nie uciekaj od tego, czym jesteś. Jesteś Obrońcą. Herosem."

Rozdział III
"Nie uciekaj od tego, czym jesteś.
Jesteś Obrońcą. Herosem." 

Czułem się jak dupek. Serio. Nie mogłem sobie wybaczyć odmówienia udziału w misji. 'Jeszcze nie jest za późno' - powiedział mi cichy głosik w głowie. 
Aż do kolacji siedziałem w moim domku. Czułem się z tym fatalnie bo brakowało mi towarzystwa. Postanowiłem, że zrobię święto narodowe Perseusza Jacksona i choć raz w życiu posprzątam. Tyson zniknął w kuźni cyklopów więc byłem sam. Ogryzek wyrzuciłem do kosza, śmieci z podłogi zamiotłem pd łóżko, ubrania wyciepałem do walizy którą rzuciłem w kąt. Tak wyglądał mój "porządek".
Gdy rozległ się dźwięk konchy zwołującej na kolację było już ciemno. Wiatr ledwie dostrzegalnie poruszał liśćmi. Na niebie był widoczny kontur dziewczyny. Skrzywiłem się lekko. Przypominał mi on zawsze Zoe Nightshade. Córkę tytana, Atlasa która zginęła zabita przez ojca. 
Przebrałem się szybko w koszulę w niebieską kratę i poczłapałem na kolację. Usiadłem sam jak palec przy stoliku Posejdona. Złożyliśmy ofiary bogom i zaczęliśmy jeść. Pawilon jadalny wypełnił wesoły gwar. Rozejrzałem się za Annabeth. Nie widziałem jej na kolacji, podobnie zresztą jak Chejrona. 
Czułem dziwne spojrzenia herosów rzucane w moją stronę. Starałem się je ignorować. 
- Cześć, Persiu. - usłyszałem syk za plecami. Obróciłem się. Nie zdziwiłem się widząc córkę Aresa, Clarisse. Uśmiechała się drwiąco. - I jak? Córka Ateny dała ci po twoim krzywym ryju? Była wkurzona gdy wyszła z twojego domku...
Zacisnąłem zęby. 
- Nie twoja sprawa, Clarisse. - odpowiedziałem chłodno. 
Zarechotała. Walnęła mnie w ramię i odeszła do swojego stolika. 
Zjadłem jak najszybciej kolację i ominąłem ognisko. Nie miałem ochoty być obrazkiem widokowym. Przemknąłem się do mojego domku. Opadłem na pościelone łóżko. Przymknąłem powieki. Zanurzyłem się w krainie snu. 

Było już ciemno i późno gdy wyszłam z Wielkiego Domu.  Herosi śpiewali ( a raczej darli się ) przy ognisku. To znaczy, że pominęła mnie kolacja. Zmarszczyłam brwi, nigdzie wśród półbogów nie widząc Percy'ego. Przyszło mi na myśl, że być może jest w swoim królestwie. Czyli w swoim domku. Podążyłam w tamtą stronę najwyraźniej nie zauważona przez nikogo bo nikt za mną nie krzyknął. Zapukałam cicho do drzwi, lecz gdy nie usłyszałam odpowiedzi weszłam do środka.
- Światło. - szepnęłam
 Światło padło na twarz rozwalonego na łóżku Percy'ego. Momentalnie otworzył oczy. Usiadł. Jego oczy rozszerzyły się ze zdumienia a po chwili błysnęła w nich radość.
- Annabeth. - powiedział. 
Zamknęłam szybko drzwi i nie zastanawiając się co robię, ruszyłam ku niemu. On już stał. Pocałowałam go namiętnie. Oplotłam dłońmi jego kark. Położył dłonie na moich biodrach. Całowaliśmy się tak długo i zapamiętale, że brakowało nam oddechu. 
Przygwoździł mnie do ściany. Jego lazurowe oczy spojrzały prosto w moje. 
- Ann...
Nie przeszkadzało mi to teraz. Pragnęłam tylko jego.
- Percy...
Czułam jego dłonie łagodnie błądzące po moim ciele. Przeczuwałam, że to nie będzie zwykła noc.

Nie czułem się dobrze. O nie. Zdecydowanie nie. Czułem powiew zimnego powietrza Tartaru. Nie czułem się dobrze z tym co zamierzałem zrobić. Zdradzić. Zrujnować. Doskonale wiedziałem, że właśnie, na wszystkie upiory Hadesa takiego półboga jak ja Gaja potrzebuje. 
Moje kroki zimnym echem odbijały się w ciemnym i dużym korytarzu. 
Musiałem, choć bolało.
Czarne ściany korytarza zdawały jakby się rozszerzać gdy szedłem. W oddali było słychać szum kapiącej wody. Przejechałem dłonią po chropowatej ścianie. 
Kto mnie kochał? Dlaczego mam się poświęcać dla czegoś czemu nie jestem nic winien? 
Jestem odrzutem. Zdrajcą dla Olimpu. Złym kolegą, który urodził się w złym miejscu i złym czasie. 
Oto ja. Nico Di Angelo. Syn Hadesa i zamierzam zdradzić Olimp. Niech świat wie. 
Przyśpieszyłem kroku. Zanim się rozmyślę nad moją decyzją. 
W końcu dotarłem na miejsce. Wszedłem do zimnej groty. Po środku stała jakaś postać. Nie widziałem jej twarzy bo była odwrócona tyłem. 
- Syn Hadesssa... - zasyczała postać. - Czyżby jednak? Nowy rekrut nassszej pani? Ssss...
Przełknąłem ślinę.
- Tak. To ja. - powiedziałem najbardziej zdecydowanym głosem na jaki mnie było stać. 
Przez moment panowała cisza aż w końcu postać zasyczała.
- Czemu odessszłeś od herosssków? Czyżby tak wielki półbóg jak sssyn Hadesa został znieważony? 
Potarłem skostniałe od zimna dłonie. 
- Nikt się mną nie przejmuje... Olimpijczycy pomimo mego zwycięstwa na Manhattamie traktują mnie jak powietrze... po za tym dziewczyna którą kocham...
Zrobiło mi się zimo na samą myśl o niej i jej chłopaku. 
- ... ma kogoś innego. - dokończyłem.
Cichy syk rozległ się w komnacie i trwał. Po chwili zorientowałem się, że to śmiech. 
- Oni wcale nie sssą lepsssi od nasss, prawda herosssku? 
Syk się nagłośnił. Znowu przełknąłem ślinę. Zaczynałem wątpić czy dobrą podjąłem decyzję. 
A ten niewiadomy koleś jakby wyczuwając moje wahanie syknął:
- W najsssłabszej ssstronie najsssilniejsza chęć. Zabij tę dziewczynę a obiecuję ci, że nikt już nie będzie cię traktował jak powietrze! Zabij!
Słowo "zabij" odbiło się głośnym echem w grocie i w moim mózgu. Zabić dziewczynę którą kocham? Stać się silniejszym? Tylko taka nagroda mnie czeka? Bałem się ale odważyłem się spytać:
- Tylko tyle? Siła? - zapytałem. - Ja myślałem, że...
Syk nagle stał się krótki i ostry. Gniewny. 
- Co myślałeś herosssku?! 
Zbladłem. Cofnąłem się o krok.
- Ja... 
Drzwi do groty nagle zamknęły się za mną.  Przestałem być już tak pewny. Nogi mi drżały.
- Nigdzie nie uciekniesssz. Gaja nie potrzebuje śmiertelników do życia później. - zasyczała postać gniewnie. - Potrzebuje ich na teraz. Dlatego nie obiecuje im sławy później. 
Nagle zrozumiałem. Mówienie i wmawianie wszystkim, że jeśli dadzą władzę nad światem Matce Ziemi to jej zwolenników czeka nagroda. Totalne kłamstwo. Serce zabiło mi szybciej. Nie nie wplączę się w to.  Poczułem, że będę bronił to co kocham i szanuję.
- Więc herosssie? - postać poruszyła się.
Wciągnąłem powietrze.
- Nigdy. Nie za taką zapłatę. 
Nagle rozległ się ryk. Grota zatrzęsła się a ja omal nie straciłem równowagi. Wyciągnąłem mój sztylet. Postać odwróciła się i rzuciła się na mnie.
- Zapłacisz za to herosssie! 

poniedziałek, 11 sierpnia 2014

Trudne decyzje

Rozdział II
Trudne decyzje

Zwykły normalny dzień. Psoty dzieciaków Hermesa, huk z kuźni Hefajstosa, wyzywające wrzaski. Zwykły dzień w obozie Herosów. No, przynajmniej dla mnie. Dla normalnych dzieci raczej walenie się mieczem po głowie nie jest normalne.
Zastanawiałem jak długo ten spokój będzie trwał. Przypomniałem sobie rozmowę z Chejronem. 
" Przysięgałem na Styks, że nie będę o tym mówił. Widać, nie mam wyboru. Bogowie ignorują zagrożenie i prawdopodobnie nie zwrócą na nie uwagi. Musicie wybrać się do rzymskiego obozu Jupiter. Najważniejsza jest przepowiednia. I czas. Macie mało czasu zanim Ona się obudzi."
W duchu przekląłem Chejrona. 
Spojrzałem z mojego domku na zatokę Long Island. On i te jego tajemnice. Poczułem czyjąś rękę na ramieniu. 
- Łoł! - krzyknąłem i zerwałem się na równe nogi. 
Niemalże padłem z ulgi widząc, że to tylko Annabeth. Śmiała się. Włosy miała spięte w koński ogon. Miała na sobie zbroję. Oparłem się o ścianę.
- Cykor cię obleciał, Glonomóżdżku? 
Wiatr zatrzasnął za nią drzwi.
- Annabeth... - jęknąłem. - Naprawdę? 
Uśmiechnęła się figlarnie. Opadła na krzesło i rozejrzała się po pokoju. Uniosła brwi.
- Ładny porządek. - stwierdziła.
Sam rozejrzałem się po moim pokoju. Skarpetki wlały się po pokoju, ogryzek leżał na stoliku koło łóżka, waliza była rozwalona na środku pokoju... Wzruszyłem ramionami. No może nie było zbyt czysto, ale... 
Zerknąłem na nią.
- Co ty tu robisz, Ann? 
Zmrużyła oczy. 
- Nie nazywaj mnie tak. 
Uniosłem ręce w obronnym geście. 
- Dobra. Już OK. 
Westchnęła. W jej dłoni pojawił się nóż i zaczęła się nim bawić.
- Zastanawiam się nad słowami Chejrona, Percy. 
Otworzyłem okno. Poczułem bryzę świeżego powietrza pachnącą oceanem. Córka Ateny obserwowała mnie uważnie.
- I co?
Odchyliła głowę do tyłu. Wiatr rozwiał jej włosy. 
- Właśnie. Co dalej? Wszystko wskazuje na to, że mamy nową misję. 
Jęknąłem cicho. Usiadłem na łóżku. Potarłem zmęczoną z niewyspania twarz. Kolejna misja. Kolejne kłopoty. Kolejne ofiary?
Annabeth czekała na moją reakcję. Poczułem gorzki smak w ustach. Dlaczego miałbym znowu wybierać się na misję? Może tym razem ktoś inny? 
- Annabeth... - powiedziałem. - Ty przyszłaś aby mnie przekonać do kolejnej misji? 
Westchnęła.
- Nie. Mam nadzieję, że się zgodzisz. Choć Chejron twierdzi...
- Co twierdzi? - zapytałem sceptycznie. 
Urwała. 
- Nieważne. Decyzja należy do ciebie. Liczę się z tym, że się zgodzisz. - stwierdziła.
Przeczesałem palcami włosy.
- A co jeśli się nie zgodzę? 
Annabeth zerknęła na mnie ze zgrozą.
- Nie możesz odmówić.  Musisz zdecydować.
- Ach, tak? Przed chwilą powiedziałaś, że decyzja należy do mnie. - oznajmiłem chłodno.
Nóż zamarł w jej rękach. Schowała go i wstała z fotela.  Jej twarz była blada i śmiertelnie poważna.
- Percy, czy ty wiesz jakie zagrożenie niesie Gaja? Ona zniszczy wszystko. Wszystko, Percy. Nie pozostanie kamień na kamieniu.
Przełknąłem ślinę. Wiedziałem, że miała rację. Jedna część mnie chciała się zgodzić, lecz druga protestowała. Spojrzałem w jej szare oczy. 
- Annabeth... - speszyłem się.
Jej brwi powędrowały w górę. Odwróciłem wzrok.
- Ja... nie mogę. Po prostu nie mogę. - powiedziałem żałośnie. 
Wkurzyła się. 
- Świetnie, Percy Jacksonie. Właśnie zarobiłeś złoty medal za największego tchórza. - warknęła i wyszła trzaskając drzwiami.

Gdy tylko wyszłam, wszystkie twarze w okolicy obróciły się w moja stronę.
- Co robiłaś w domku Posejdona, córko Ateny? - krzyknął ktoś. 
Zignorowałam wszystkie spojrzenia rzucane w moją stronę. Uniosłam wysoko głowę z gniewnym spojrzeniem. Herosi zrozumieli ostrzeżenie więc skończyły się drwiące pytania i docinki. Schodzili mi z drogi. Pomaszerowałam prosto do Wielkiego Domu. Musiałam spotkać się z Chejronem. Cała wrzałam z wściekłości na wspomnienie odmowy Percy'ego.
- Chejronie! - krzyknęłam wchodząc do środka. 
Stary centaur siedział w swoim magicznym wózku słuchając starych piosenek. Uniusł głowę gdy tylko weszłam. 
- Co się stało? - zapytał spokojnym głosem. 
Zamknęłam drzwi i opadłam na fotel. Minęła chwila, zanim się uspokoiłam i byłam wstanie powiedzieć co się stało.
Gdy skończyłam, Chejron uśmiechnął się smutno. 
- Myślę Annabeth, że jutro zmieni zdanie.
Pochyliłam się w jego kierunku.
- Co masz na myśli? 
- Wierzę, że jesteś na tyle mądra, córko Ateny aby się domyślić. Czekają was trudne wybory. Dotyczące was dwojga i nie tylko. - rzekł.  
Zbladłam. Przypomniałam sobie sen. Śniłam o Partenonie. Stałam w środku świątyni mojej matki. Zachwycałam się architekturą tej starej budowli. Nagle przede mną pojawiła się sama Atena w całej okazałości. 
- Witaj, córko. 
Czułam jak serce zaczyna mi szybciej bić.
- Mamo... 
- Widzę, że wiecie już o zagrożeniu ciągnącym na was i na nas, Olimpijczyków. 
Przytaknęłam. 
Atena westchnęła.  Nachmurzyła się.
- Zeus jest ślepy. Nie widzi tego. Na domiar złego, zamierza zamknąć Olimp aby odgrodzić się od herosów.
Zbladłam. Moje usta zadrżały. 'Opanuj się'. Pomyślałam. 'Zapanuj nad emocjami'.
- Przecież jesteście nam potrzebni! - szepnęłam.  
Twarz mojej matki złagodniała. 
- Tak. Jesteśmy. Ale mój ojciec najwyraźniej tego nie widzi.
Patrzyła na mnie uważnie. Wiedziałam czego oczekuje ode mnie. Jej oczy mówiły: " Jesteś moim potomkiem. Dzieckiem Mądrości. Liczę, że będziesz wiedziała co zrobić. "
Spojrzałam na Atenę ze stanowczością.
- Nie zawiodę cię. - powiedziałam.
Pokiwała głową. 
- Lecz gdy będziesz wykonywała zadanie, pamiętaj o jednym. Podczas wojny nie ma miejsca na miłość. Musisz dokonać wyboru.
Czułam się tak jakbym właśnie dostała w brzuch. Zabrakło mi powietrza. Czułam, że nie panuję już nad emocjami.
- Dlaczego?! - wykrztusiłam. Czułam łzy wirujące w oczach.
Twarz mojej matki zrobiła się ostra. 
- Musisz się skoncentrować, skupić na tym co robisz. Nikt nie może cię rozpraszać. 
Zachwiałam się. Świątynia zaczęła mi wirować w oczach.
- Ja... ja go kocham, mamo. 
- Nic nigdy cię nie może rozproszyć. Będziesz cierpieć przez miłość do syna Posejdona - słyszałam ten głos jakby z oddali. Wszystko się zamazało. Właśnie wtedy się obudziłam.
Teraz spojrzałam na Chejrona. 
- Dokonać wyboru. - szepnęłam. - Ja...
Centaur łagodnie patrzył się na mnie. Czekał na moją opinię. A ja mogłam podjąć tylko jedną decyzję. 
- Obiecałam, że nie zawiodę mojej matki, Chejronie. Ale ja i Percy jesteśmy sobie przeznaczeni. 
Popukał palcem po stole.
- Więc?
- Nie odgrodzę się od niego. Czas zacząć wojnę.   

Translate