środa, 29 lipca 2015

Ogłoszenie

Witajcie kochani!
Jestem z jedną nowinką... zdajecie sobię sprawę, że ten blok na już rok?
Jego urodzinki były dokładnie 7 lipca... a ja do cholery (jaka ze mnie łajza) przegapiłam.
Nom... tak się to ma ze mną. Nie przywiązuję większej wagi do terminów ani dat. Żyję w swoim
własnym pokręconym i niezrozumiałym świecie. xd
Nom ale... chcę zrobić za niedługo... za dwa posty, chcę zrobić podsumowanie 1 części
pierwszego sezonu, że tak to nazwę.
To taka mała niespodzianka dla Was i trochę rozerwania i ujawnienia nieco rzeczy dla mnie.
Mam nadzieję, że poczekacie. I przeczytacie. ;)
Pozdro wszystkim #Olusia#
P.S. (hihi) postanowiłam wrzucić dwa posty w rekordowo krótkim czasie. Takie se tam... no... te... takie... SPRAWY. TAAAK!!!!!!!
Odbija mi dziś lecz tym się nie przejmujcie. Zdarza się.

wtorek, 28 lipca 2015

Rozdział XI - Już bliżej, niż dalej...

-Percy-

Wysuszona i zniszczona ziemia wraz z starymi budynkami i zniszczonymi po wojnie domowej rozlegała się pod nimi. Przelatywali właśnie nad Chorwacją. Zaraz po tym jak wyznaczyli swoje zadania na plaży w Francji ruszyli w drogę. Lecąc do Chorwacji napotkali problem. Problem który miał zmienić ich zdania. Gdy przelatywali nad Włochami nagle dopadła ich burza. Nie była ona zwykłą burzą. Nawet Jason nie mógł nad nią zapanować. Percy też niewiele mógł zrobić.
- Percy! - ryknął Jason zagłuszając co nieco grzmoty. - Leć w dół! Ja tu zostanę i spotkam się z tym który powoduje tę burzę.
Jackson zawahał się.
- Mam cię puścić samego, kolego? - skrzywił się. - Nie mogę sobie pozwolić na utratę kumpla!
Machnął ręką. Wiatry zerwały się dookoła blondyna.
- Leć!
- Ale...
- Leć! - wzniósł obie dłonie ku niebu. - Fulgur!
Deszcz błyskawic eksplodował z całą siłą. Po niebie przetoczył się ogłuszający huk i drwiący śmiech.
- Tylko na tyle cię stać, pretorze Grace?!
Syn Posejdona zacisnął dłonie na grzywie Mrocznego. Pegaz zarżał i runął w dół. Wiatr świstał mu w uszach gdy przylgnął do grzbietu rumaka. Kopyta dotknęły ziemi z zaskakującą lekkością. Chłopak od razu spojrzał w niebo. Słyszał krzyki Jasona i śmiech tego kogoś. Zsunął się z Mrocznego i stanął nie wiedząc za bardzo co robić. Nie mógł pomóc synowi Jupitera. Przeszyło go nagle lodowate zimno.
- Percy Jacksonie...
Dobył jednym ruchem Orkana a jego pegaz zarżał nerwowo i wzbił się w powietrze. Przełknął ślinę i rozejrzał się dookoła. Ze wszystkich stron napływała mgła, sunąc po ziemi w jego kierunku. Zbladł.
- Kim jesteś? - zawołał i uniósł wyżej miecz. - Pokaż się!
-    Γιος του Ποσειδώνα - (syn Posejdona).
Ręka mu zadrżała gdy rozpoznał głos.
- Annabeth? - zapytał z nadzieją w głosie.
Cichy śmiech.
- Pragniesz tego... możemy ci to dać.
Opuścił lekko dłoń.
- Co mi możecie dać?! - spiął się.
- Ją... - wyszeptały głosy.
Mgła zawirowała i po chwili uformowała się z niej postać. Percy wszędzie rozpoznałby te oczy i kręcone włosy.
- Annabeth... - wychrypiał a jego głos załamał się.
Głosy zasyczały jakby się śmiejąc.
- Zadziwiające co miłość może zrobić z człowiekiem. Głupca zamienić w mędrca a starca w młodzieńca. Bardzo żartobliwego herosa w... poważnego i zdeterminowanego zabójce, który pójdzie po trupach aby odnaleźć ukochaną.
Syn Posejdona zadrżał.
- Jeszcze żadne z was tego nie wie, ale jesteście sobie pisani... Lecz wkrótce ktoś stanie pomiędzy wami... ktoś do bólu podobny do Annabeth...
Mgła zawirowała ukazując dziwny przedmiot. Cały wykonany z kryształu a w krysztale lśniły drobinki złota...
- To... - wyszeptały głosy. - Jest Czara Okeanosa. Moc i władza...
Szara zasłona zawirowała i rzuciła się na młodzieńca. Percy krzyknął i podniósł miecz. Zdał sobie sprawę, że walka z mgłą to szaleństwo. Przenikliwe zimno dotarło do jego wnętrza...
- Ostateczne rozwiązanie jest przed tobą... i wybór... rozdroża.
Miał wrażenie, że jego serce zmienia się w lodowatą bryłę po czym eksploduje na milion lodowych odłamków.
- Możesz teraz się z nią zobaczyć... spędźcie te cenne chwile razem... aby dopełniła się... dopełniła się...

- ... dopełniła się przyszłość...
- ... Teraźniejszość szła na przód...
- A przeszłość przestała boleć.
Jason ogłuszony podniósł głowę.
- Nieee!!!!
Pioruny eksplodowały we wszystkie strony i uderzały we wszystko.

Percy z bijącym sercem otworzył oczy. Dookoła niego panowała całkowita ciemność. Nie miał pewności czy nie oślepł. Wysunął dłonie na boki. Pustka. Zrobił pięć kroków w prawo a następnie dziesięć w lewo. Nic. Zamknął oczy.
- Percy.
Rozchylił powieki. Małe światełko błyskało daleko od niego.
- Percy, chodź do mnie.
Annabeth. Ruszył bez zastanowienia nie dbając o to czy to pułapka. Zaczął biec, ale miał wrażenie jakby zwalniał. Mimo tego światło się powiększało. Po chwili go oślepiło. Wypadł na małą polankę. Słyszał szum rzeczki. Zamrugał aby przyzwyczaić oczy do mocnych promieni słonecznych. Nad rzeczką siedziała Annabeth w całej, skompletowanej, greckiej zbroi. Patrzyła na niego z tym samym nieodgadnionym uśmiechem a jej oczy jak zwykle przypominały stal. Długie, kręcone, blond włosy rozsypane miała na ramionach.
- Annabeth... - wyszeptał.
Wyciągnęła do niego rękę.
- Chodź.
Rzucił się ku niej i po chwili zamknął ją w ramionach, zatapiając twarz w jej cudownych włosach i wdychając jej zapach. Gdy przesunął dłońmi po jej rękach, poczuł coś lepkiego. Cofnął się lekko i spojrzał. Zbladł. Roztarł w palcach jej krew. Duże dziury znajdowały się na jej dłoniach.
- Anna... - głos ugrzązł mu w gardle. - Co oni...
Zamknęła mu usta pocałunkiem.
- Ci... - szepnęła. - Mamy mało czasu.
Pokiwał głową na znak, że rozumie. Przeczesała palcami jego włosy i pogładziła czoło oraz policzek. Oparła swoją głowę o jego. Patrzyli sobie w oczy.
- Posłuchaj mnie... - zaczęła. - Nie możesz mnie uratować, rozumiesz? - zatkała mu usta dłonią gdy chciał zaprotestować. - Nie. Nie możesz. Jeśli przyjdziesz to to nic nie zmieni. Co gorsza, może się tylko pogorszyć.
Chłonął ją wzrokiem. Przez ostanie dni czuł palący ból i tęsknotę. Teraz, gdy ją widział czuł nieodpartą rządzę. Uświadomił sobie całkiem przytomnie, że  jego uczucia bardzo się zmieniły. Stały się mocniejsze i... o wiele bardziej intensywniejsze.
Odsunęła się lekko i odrzuciła włosy na plecy. Zmarszczyła brwi.
- Czara Okeanosa... - odwróciła na moment wzrok. - Nie szukaj jej, proszę. Na pewno już usłyszałeś te słowa i wiesz co one oznaczają...
Tym razem on ją pocałował, tak, jak jeszcze nigdy. Gdy przestał, mieli przyśpieszone oddechy.
- Nic a nic nie wiem o jakiejś tam Czarze. Nie mam pojęcia co to jest. - oznajmił.
Zdawało się, że córka Ateny odetchnęła z ulga.
- Wiesz, to nawet dobrze. Skoro nic nie wiesz to może lepiej żebyś nie wiedział. - uchwyciła mocniej jego rękę. - Chodź.
Pociągnęła go ku rzeczce. Zatrzymała się tuż przy brzegu i położyła dłonie na jego torsie. W jej  oczach zauważył lekki błysk.
- Pa pa. - szepnęła i pchnęła go całkiem mocno.
Runął do wody. Nie zdążył wznieść barier i poczuł jak woda go moczy. Wynurzył się z wody.
- Córko Ateny! - zawołał oburzony. Zobaczył jak ściąga zbroję a następnie bluzę i spodnie, zostając w krótkich, letnich spodenkach i podkoszulce na ramiączkach. Skoczyła obok niego do wody. Było dość głęboko. Po chwili poczuł jak oplatają go czyjeś ramiona.
- Percy Jacksonie... - usłyszał szept tuż przy swoim uchu. - Oni kazali nam ten czas spędzić jak najlepiej... wykorzystajmy go.
Przylgnęła do niego i pocałowała w policzek. Oplotła go w pasie nogami.
- Kocham cię...
- Tak, ja ciebie też, Glonomóżdżku.
Ich wargi złączyły się w dość namiętnym pocałunku. Obrócił ja tak, że znalazła się na przeciwko. Przesunął ręką po jej plechach...
- Chyba się wtopiłem... - mruknął.
Uśmiechnęła się.
- Całkiem. - powiedziała i ściągnęła z niego koszulkę.

-Jason-

Syn Jupitera miotał się nie widząc nigdzie Percy'ego Jacksona. Zaraz po walce z tymi dziwnymi, niewidzialnymi istotami cała dziwna burza ustała a mgła zniknęła. Jason poleciał w dół ze łzami w oczach. Cały czas słyszał te głosy, które wypowiadają to jedno zdanie. "Ona cię porzuciła. Ty o tym wiesz... lecz nie za darmo. Ona nie zginęła. Ona żyje. I służy. Twojemu sercu, złoty chłopcze. Nie odejdzie dopóki się nie pogodzisz z teraźniejszością. Aby dopełniła się... dopełniła się... dopełniła się przyszłość, teraźniejszość szła na przód a przeszłość przestała boleć." Z tymi słowami wszystko w nim pękło. Wrzasnął na całe gardło i cisnął miecz daleko. Wbił się w skałę. 
- Gdzie jesteś, cholerny synu Posejdona?! - krzyknął. - Czy Annabeth Chase już Cię nie interesuje?
Nikt mu nie odpowiedział. Czuł ból. Rozdzierający ból. Załkał. Nigdy nie pozwalał sobie na podobne incydenty, ale teraz nikt nie mógł go zobaczyć. Ani Lupa, Reyna nawet Hera.
Podniósł bezradny wzrok. Co mógł zrobić? Nie odnajdzie Percy'ego. Nie może zawrócić, ponieważ jego ojciec zlecił mu zadanie. "Podążaj na zachód... aż dotrzesz to innych, do obcych." Po spotkaniu Thalii i Percy'ego wiedział, że chodzi o Greków. Ale nie mógł powrócić do obozu Greków bez ich przywódcy. Naskoczyliby na niego, że to on zabił. Wyciągnął swój miecz. Spojrzał na swojego rumaka. Tylko on mu został. Oparł się plecami o najbliższą skałę i zamknął oczy.

Wszystko umiera... mężczyzna zwinął się z bólu. Otaczały go same skały i potwornie gorące powietrze. Zakaszlał. "Wstań synu, idź." Rozkazał mu głos w głowie. Wstał i upadł. Krzyknął z bólu. Coś chwyciło go za ramię.
- Spokojnie.
Wrzasnął gdy ujrzał chropowatą dłoń z długimi brzydkimi i brudnymi paznokciami. Przed jego obliczem pokazała się szara twarz z pożółkłymi zębami i z śmierdzącym oddechem.
- No, spokojnie, spokojnie... - wymruczał. - Nie bój się mnie. Jestem po to żeby ci pomóc. Pomagam tym, którzy spadli tu. Tym niewinnym. A tych winnych karzę odpowiednio.
Mężczyzna niemal się roześmiał. Ta dziwna kreatura była bardzo niskiego wzrostu.
- Jak...?
Jego rozmówca i wybawiciel wyszczerzył zęby.
- Lepiej żebyś nie wiedział...

... tak... te kroki szybko następują. :D Następny rozdział pisany 27/28 lipca. Wrzucam go teraz. Powoli ta pierwsza część pierwszego sezonu się kończy... mam w zanadrzu jeszcze kilka mam nadzieję... ciekawych asów. Utworzyłam coś na bazie z filmu PJ. Mój eksperyment. W późniejszym okresie spróbuję zrobić coś sama, żeby w większości nie opierało się na materiałach innych. Pozdrawiam!!! Olusia XD

niedziela, 26 lipca 2015

Rozdział X - Prawda i fałsz

-Jason-

Siedzieli od dłuższego czasu na plaży, rozmawiając i wymieniając się informacjami. Nie przeszkadzało im to, że są po drugiej stronie oceanu od swojego domu, Obozu Herosów. Nie przeszkadzały im nieposłuszne, zimne wiatry i świeże powietrze Francji. Wszyscy chcieli jak najszybciej dotrzeć do uwięzionej i wydostać ją. Z drugiej strony wiedzieli, że muszą  obdzielić się wiadomościami. Thalia wybałuszyła oczy gdy dowiedziała się, że Nico jest pochwycony przez jakąś szkaradę.
- Tak...? - wykrztusiła a jej oczy pociemniały. - A od kiedy o tym wiesz i nikomu nie powiedziałeś?
Jason obserwował ich twarze uważnie czekając na reakcję Percy'ego. Ten odwrócił wzrok. Zaczął się bawić piaskiem.
- No bo hmmm... widzisz... - wymamrotał. - Nico cały czas chodził mi po głowie, ale Annabeth...
Thalia gwałtownie chwyciła go za koszulę i przyciągnęła ku sobie.
- Co Annabeth? - zapytała stanowczo. - Bo Annabeth zniknęła i dopiero wtedy przypomniało ci się o synu Hadesa?!
- A od kiedy cię on tak interesuje? - obruszył się syn Posejdona. - Jakoś nigdy nie marnujesz okazji jak go widzisz żeby mu w taki czy inny sposób nie dopiec.
- Jackson, ty kiedyś doprowadzisz mnie do szału! - warknęła. - I obiecuję, że Annabeth kiedyś wtedy mnie nie powstrzyma żeby cię nie kopnąć porządnie w du... - zamilkła. - W tę twoją szynkę.
Jason nie wytrzymał dłużej. Ryknął śmiechem. Siostra i nowo poznany kumpel obdarzyli go poirytowanymi spojrzeniami. Synowi Jupitera rzadko kiedy zdarzał się taki wybuch śmiechu. Otarł łzy i popatrzył na nich z rozbawieniem.
- Wybaczcie, ale nie mogłem się powstrzymać... - uśmiechnął się tym razem lekko. - Nie traćmy czasu. Skoro jak mówcie syn Hadesa jest przetrzymywany do tej pory to może oznaczać, że ma jakieś informacje. Przydatne informacje. Ktoś powinien po niego pójść. - spojrzał na siostrę. - Thalia?
Drgnęła i odwróciła twarz w jego stronę. Skrzywiła się.
- To było ponad tydzień temu. Mówię tu o śnie naszego Kochanego-Nieogarniętego-Chorego-Psychicznie-Przyjaciela-Który-Ma-Opóźnienia. - burknęła. - Jaką mamy pewność, że on nadal żyje?
Na to pytanie nie był w stanie odpowiedzieć. Percy siedział ze wzrokiem wbitym w przestrzeń.
- Ja mam pewność. - powiedział cicho.
- Tak? Jaką? Że jest martwy? - zadrwiła Thalia. - Taką to ja też mogę mieć zważywszy na to kiedy to było.
Pokręcił głową.
- Mam pewność, że zrobi wszystko by przetrwać. - spojrzał na nią spokojnie. - Bo ma zbyt dużo do stracenia.
Po raz kolejny mając okazję przyjrzeć się ich stosunkom, Jason mruknął cicho.
- Nie znam go, ale może mieć rację. Zawsze lepiej się upewnić niż zostawić go na pewną śmierć. - przełknął ślinę. - Gdyby oczywiście żył.
Córka Zeusa westchnęła ciężko.
- Dobrze. Niech już wam będzie. Ja ruszę po Nico a wy... - spojrzała na nich groźnie. - Udacie się po córkę Ateny i uwolnicie ją.
- Myślisz, że zrobiłbym coś innego? Że bym ją tam zostawił? - syn boga mórz pokręcił głową. - Oddałbym za nią życie. Nawet nie wiesz ile mnie kosztuje utrzymywanie optymizmu. Szczególnie po tym jak śniłem... - urwał. - Śniłem, że jest przykuta do skały... - popatrzył na nich z bólem. - Jak Prometeusz.
Zapadła ciężka cisza. Thalia w końcu położyła dłoń na ramieniu chłopaka i ścisnęła je.
- Wiem. Przepraszam. - mruknęła cicho. - Chciałam się tylko upewnić czy nie straciłeś nadziei.
Nic nie odpowiedział. A Jason wstał szybko i otrzepał spodnie z piasku.
- Dobra. To zabierajmy się za to co mamy do zrobienia.

-Piper-

Westchnęła przeciągle. Chciała by czas szybciej płynął i zmył wszystkich Rzymian a szczególnie Oktawiana ze swej drogi. Od dwóch dni była wśród wojskowych nastolatków i miała dość. Ciągle dziwnie się na nią patrzyli i szeptali coś. Jakby spadła z księżyca. Przecież ona na prawdę nie była taka dziwna na jaką być może wyglądała... co z tego, że przyszła na wielkim przyjacielu? A nie jej problem, że Rzymianie wzięli go za potwora. Martwiła się tym wszystkim. Piper szczególnie dziwiła Reyna. Cicha, spokojna Rzymianka. Nigdy nie wiadomo było o czym myśli i co powie. Była nie przewidywalna i świetnie dowodziła swoim obozem. Lecz najbardziej martwiła ją reakcja córki Bellony na słowa które wypowiedziała wtedy w namiocie. "Z cierpienia chłopca stworzonego i napiętnowanego przez swój los". Oczy Reyny gdyby mogły zabijać, zabiłyby na miejscu.
Córka Afrodyty westchnęła ciężko. Przybyła do Kalifornii po to aby z powrotem udać się do Nowego Jorku. Siedziała w jednych z tych prowizorycznych namiotów w swojej pryczy. Nie wiedziała kim mógł być ten chłopak, ale musiała go odnaleźć. Czuła, że od tego czy go znajdzie zależy to czy wszystko co kocha powróci do niej... czy ona powróci do tego. Jej rozmyślania przerwał wrzask. Zerwała się na równe nogi i wypadła na zewnątrz. To co zobaczyła prawiło ją w osłupienie. Masa nastolatków tłoczyła się dookoła czegoś. Wytrzeszczyła oczy. Nie, kogoś. Zaczęła się przepychać w tamtą stronę. Gdy stanęła na krawędzi koła ujrzała starca. Szerzył swoje spruchniałe zęby i pomrukiwał coś.
- Odsunąć się! - głos Reyny potoczył się ponad głowami wszystkich.
Zapadła cisza. Rzymianie cofnęli się niepewnie do tyłu nie za bardzo wiedząc czy wyciągać broń czy ją schować. Przepuścili pretorkę, która stanęła tuż przy starcu. Głucha cisza dźwięczała w uszach.
- Kim jesteś. - córka Bellony zmierzyła spokojnym wzrokiem siedzącą postać.
Starzec zachichotał. Jego śmiech zabrzmiał nienaturalnie pośród ciszy.
- Och naprawdę? Nikt mnie nie poznaje. - jego niebieskie oczy błysnęły. - Wy Rzymianie zawsze byliście tacy... - podrapał się po głowie. - Zajęci. Sobą.
Jeszcze raz roześmiał się dziko i jajcarskim wzrokiem przesuwał po zdezorientowanych nastolatkach. Zatrzymał wzrok na Piper. Reyna poruszyła się lekko. Sękaty palec wystrzelił ku ciemnowłosej dziewczynie.
- Piper MacLean! - zaskrzeczał. - Córka Afrodyty. Tak! Po to tu przyszedłem!
Potężny blask rozjaśnił wieczorne niebo. Reyna wyrzuciła ręce na boki, jakby chciała zasłonić sobą cały swój legion.
- Pedem, Rzymianie! - zwołała. - Pedem movere!
Wszyscy jak jeden mąż cofnęli się. Z przodu została tylko Piper. Z błysku wyłonił się wysoki mężczyzna z czarną brodą i rzymską tuniką oraz sandałami. Czarne włosy ucięte wojskowo lśniły lekko. Jego błękitne oczy spoczęły  na córce Afrodyty. Machnął trójzębem. Woda wystrzeliła ze wszystkich szczelin które nagle pojawiły się w ziemi, tworząc piękną fontannę.
- Rzymianie! - wzniósł ręce ku niebu.
Zaczęli przyklękać, szemrając.
- Neptun...
- Bóg mórz... niemożliwe...
- Dlaczego teraz się pojawił?
- To na pewno sprawka tego Graeca... - mruknął ktoś.
Po chwili wszyscy umilkli. Neptun rozglądał się ze spokojem dookoła.
- Wstańcie. - rzekł. - Gdzie się wybieracie, drodzy Rzymianie? - skinął głową na Reyne. - Powiedz mi no pretorze Rzymu. Podejdź i wyjaw mi swój cel.
Dziewczyna drgnęła i posłusznie podeszła do boga. Przyklękła i wstała.
- Mamy zamiar pozbyć się wszelkich zagrożeń ze Zachodu. - powiedziała.
Bóg zachichotał.
- Jakież to niebezpieczeństwa, Reyno Avilo Ramirez - Arlleano?
Rzymianka zacisnęła dłonie na swoim mieczu.
- Grupa potworów która może zagrozić i nam i śmiertelnikom. Zdaje się, że są niezwykle... agresywne tym razem.
Mężczyzna roześmiał się i śmiał się a echo jego śmiechu niosło się po okolicznych wzgórzach.
- Niech no zgadnę. Waszym celem jest Nowy Jork? Tak! Wiedziałem. - wszelkie ślady wesołości zniknęły z jego twarzy. - Któż stwierdził, że właśnie tam?
Cichy pomruk przetoczył się po rzeszy. Z grupy wyłonił się Oktawian.
- Ja! - krzyknął. - Ja stwierdziłem, że to właśnie tam. Wszystkie wróżby właśnie wskazywały Nowy Jork! - wyrzucił ręce ku niebu. - Mój ojciec chciał abym właśnie tam poprowadził legion... - uśmiechnął się nie kryjąc złośliwości. - Oczywiście moimi wróżbami.
Zdawało się, że ostatnie zdanie miało podtekst. Piper niemalże była tego pewna. "Oczywiście moimi wróżbami. A za niedługo sam go poprowadzę." Wśród herosów wniósł się szmer.
- Oktawian ma rację! - krzyknął ktoś.
- Tak! Chrońmy dziedzictwo Rzymu!
Neptun machnął trójzębem.
- Cisza! - wszyscy znowu umilkli. - Myślę, że to będzie znacznie trudniejsze niż się wam zdaje. - w tej chwili spojrzał na Piper. - Zmierzacie nie tam gdzie powinniście. To Piper MacLean ma was poprowadzić!
Oktawian poczerwieniał z wściekłości.
- O n a?! Greczynka?! - zacisnął dłonie w pięści i wyrzucił je ku górze. - Nie jest jedną z nas! Jest wrogiem!
Spojrzenia wielu skupiły się na niej. Reyna patrzyła na nią z pokerową twarzą. Tylko jej oczy burzyły się niczym chmurne niebo. Uniosła rękę.
- Milcz, Oktawianie. Jestem ciekawa co na ten temat ma nam do powiedzenia córka Afrodyty...
Piper otworzyła usta. Poczuła suchość w gardle jakby od wielu dni nic nie piła.
- Ja... - jęknęła.
Augur parsknął.
- Oczywiście, że nie ma nic do powiedzenia! To wróg, szpieg! Szpieg tych  Greków! - odwrócił się plecami do Neptuna i Reyny. - Po to tam idziemy! Idziemy po zwycięstwo! Victoria!
- Victoria! Victoria! Victoria! -  zaczęli skandować Rzymianie.
Twarz pretorki pociemniała. Jednym szybkim ruchem znalazła się tuż koło oburzonego chłopaka. Wyciągnęła miecz i przytknęła go do jego szyi. Wszyscy umilkli. Śmiertelna groza pojawiła się w oczach wielu.
- A więc tak... - zaczęła cichym głosem Reyna. - Te wróżby... nie były prawdziwe? Zafałszowałeś je.
Neptun zaczął klaskać.
- Brawo, córko Bellony! - zawołał.
Piper oddychała szybko i spojrzała zrozpaczona na boga. Została rzucona w sam środek agresywnych rzymian. Powiedziano jej tylko, że jest córką bogini miłości i to jedno głupie zdanie o jakimś chłopcu. Czuła się jakby została sama na lodowisku a lód miałby zaraz pod nią pęknąć.
Oktawian parsknął śmiechem.
- Och ja n i e  w i e m  o czym ty mówisz. Idziemy po zwycięstwo nad grupą potworów. - wzruszył ramionami. - Tylko tyle.
- Wypuść go! Wypuść go! - zaczęli wrzeszczeć.
Szyderczy grymas pojawił się na twarzy augura.
- Przegrałaś córko Bello... - w tej chwili ziemia zadrżała i potężny głos przemówił.
- HEROSI! TAK... PRZEGRACIE WKRÓTCE... JAK TYLKO ONI WSZYSCY ZROBIĄ TO, CO DO NICH NALEŻY. W TEDY JA, PRZYJDĘ I ZROBIĘ TO, CO NALEŻY DO MNIE... NIKT... NIKT SIĘ NIE URATUJE...

- Posejdonieeee!!!! - dziki wrzask wypełnił salę Olimpu. Prze siedzącym na tronie bogiem zalśnił obraz.
 Krew kapała powoli, spływając po nagich kamieniach w dół. Dziewczyna jęknęła w rozpaczy.
- Nie... Percy nie idź tu... to nic nie da. Oni... oni cię zabiją.
Scena się zmieniła. Ukazała dwóch młodych chłopaków lecących na pegazach.
- Europa! - zawołał blondyn. - Rozumiesz? Nigdy bym nie przypuszczał, że zwiedzę Europę.
Oczy czarnowłosego błysnęły.
- Jesteśmy blisko... bardzo blisko, Jason.
Tamten uśmiechnął się pocieszająco.
 - Nie martw się. Odnajdziemy ją...
Obraz zamigotał. Znowu zmieniła się scena.
Kobieta w długich, ciemnych włosach wpatrywała się w elfią twarz. Błędne oczy śmiały się do niej.
- Że niby kim jestem? - zapytał. - Świętym mikołajem?
- Leonie Valdez... wszystko ulega zmianie... czas przestać żartować... Czas żarty zamienić w rzeczywistość.
Bóg wrzasnął jeszcze raz i jeszcze głośniej.
- Heeraaa! - zacisnął dłoń na piorunie i walnął w Ohio z całej siły.
Frank Zhang krztusił się pyłem i gorącym powietrzem panującym na dole. Rozejrzał się z przerażeniem wokół siebie. Nie dostrzegł żadnego potwora który by się na niego miał rzucić. Czuł bolesne rany na ramionach... Wstał i otrzepał się.
- Hej! - zawołał. - Co teraz? Gdzie są znaki?

Hazel zamigotała tuż przed jego twarzą. 
- Tam... - wyszeptała. - Tam.
Potężny ból rozerwał ją.
- Nalezysz do mnie... Hazel. Do mnie!


Witajcie kochani! A więc zbliżamy się powoli do końca połowy pierwszej części... :D To taki specjalny post. Czytajcie i komentujcie! XD 

poniedziałek, 20 lipca 2015

Ogłoszenie

Witajcie!
Obiecuję, że wstawię następny rozdział tuż po 25 lipca. Na pewno pod koniec tego miesiąca się pokaże. Choćbym nie wiem jak miała to zrobić to będzie. xd :D

środa, 8 lipca 2015

Rozdział XIX - "Gdzieś cuchnie... Coś wybuchnie."

-Percy-

Gdy tylko ją zobaczyłem, wiedziałem, że będę musiał się trzymać na wodzy. Od pierwszego zdania zaczęła mnie wkurzać.
- Percy Jackson... - mruknęła, patrząc na mnie spod przymkniętych powiek. - Syn boga mórz z zdradzieckiego łoża.
Wzdrygnąłem się gdy to usłyszałem. Zacisnąłem dłonie w pięści.
- Tak i co z tego? - spojrzałem na nią groźnie.
Uśmiechnęła się i powachlowała sobie twarz.
- Ach, nic nic. Po prostu mój mąż najwyraźniej dopuścił się zdrady...
- Nie zamieniaj się tylko w kolejną Herę... - wycedziłem.
W tym momencie jej oczy spoczęły na mnie i zaczęły wywiercać we mnie dziurę.
- Nie upodabniaj mnie do Olimpijczyków! - wybuchnęła. - Nie dość, że muszę mieszkać w jakimś pałacu, który został zresztą zburzony i spać na materacu...
- Naprawdę? - zapytałem głupio.
- ... to jeszcze muszę znosić zdrady twego kochanego ojca!
Z trudem powstrzymywałem śmiech. Amfitryta na materacu? Ta rzecz wydała mi się śmieszna. Już sobie ją tam wyobrażam. W końcu nie wytrzymałem i ryknąłem śmiechem. Wzrok żony Posejdona gdyby umiał zabijać, to teraz by z całą pewnością zabił.
- I z czego się tak śmiejesz, imbecylu?! - krzyknęła.
Po moich policzkach spłynęły łzy. Zgiąłem się ze śmiechu w pół. To, co robiłem było głupie, ponieważ zależało mi na pomocy którą mogłem dostać od Amfitryty, ale nie mogłem się z niej nie ponabijać. Gdzieś tam Annabeth czekała i być może nawet umierała a ja naśmiewałem się z żony mojego ojca. Lecz nie byłem się w stanie powstrzymać. Obok mnie z zakłopotaną miną stała ta dziewczyna i przysłuchiwała się naszej konwersacji. Chrząknęła cicho i położyła dłoń na moim ramieniu.
- Percy... - rzuciła nerwowy uśmiech swej pani. Nachyliła się ku mnie i wyszeptała - Błagam cię, zachowaj powagę. Wszystkim nam zależy aby udzielić ci pomocy.
- Jasne. - powiedziałem ironicznie. - A ja jestem Iron Man i przyleciałem uratować rąbnięte krewetki.
Twarz nimfy siedzącej na tronie spąsowiała. Wciągnęła ostro powietrze i otworzyła usta chcąc coś powiedzieć lecz po chwili je zamknęła. Uniosłem brwi.
- Dlaczego miałabyś mi pomóc? Twój synalek całkiem nie dawno chciał mnie zabić a ty, chcesz mi pomóc?
- Nie rozumiesz, herosie! - warknęła. - Ja muszę ci pomóc, bo gdybym tego nie zrobiła Gaja zajęłaby świat i zniszczyła wszystko co znamy. Łącznie z tobą, mną i twoją ukochaną Annabeth.
Zesztywniałem na dźwięk tego imienia. Zacisnąłem dłonie w pięści.
- Póki co, wszyscy robią wszystko w tym kierunku, aby mi przeszkodzić a nie pomóc.
- Jesteś taki głupi. - mruknęła. - Przeszkodzenie ci w twoim locie było planowane...
- Co?!
- ... ale nie prze ze mnie. - poprawiła fałdy swojej niebieskiej sukni. - I co się tak czerwienisz.
Już samo to, że zostałem tu ściągnięty mnie wściekało a nie dość tego to jeszcze specjalnie. Woda zawirowała dookoła mnie z wściekłością. Czułem, ze zaraz stracę nad sobą kontrolę. Nie odzyskam Annabeth jeśli cała moja misja pójdzie nie tak, jak powinna i to od początku. Zależało mi tylko i wyłącznie na uratowaniu Annabeth a nie na jakiejś tam głupiej Gai. Co prawda ten pierwszy sen i w ogóle... ale często herosom śniły się sny niewiele znaczące.
"Myślisz, że ten sen niewiele znaczył?" Zmarszczyłem brwi. Amfitryta przypatrywała mi się ze spokojem a jej służka nerwowo unosiła się w wodzie. "Spójrz. Przypatrz się. Już widzisz macki zła. Byłeś tam, widziałeś co się dzieje z Nico Di Angelo."
Z trudem przełknąłem ślinę. Ugięły się pode mną kolana.
- Ja... nie...
- Nie wypieraj się, synu. Wiesz, że nie lecisz tylko aby uwolnić Annabeth. - głos mojego ojca dotarł do mnie wyraźnie.
Zadrżałem i spojrzałem w stronę źródła głosu. Posejdon stał na dnie morza i świdrował mnie niebieskimi oczyma. W jego dłoni lśnił trójząb.
- Ojcze...
- Percy. - machnął trójzębem. Z ciemnej toni wynurzył się Tryton. Jego twarz była ponura. - Miałem nadzieję, że właśnie tu się spotkamy.
- Po co mnie tu ściągnęliście? - zapytałem buńczucznie.
Bóg mórz westchnął i spojrzał na Amfitrytę.
- Nie powiedziałaś mu?
Parsknęła.
- Nie miałam jak.
Zmarszczył brwi i zwrócił się w moją stronę.
- Mam powód dla którego cię ściągnąłem.
- Przez krewetkę. - burknąłem.
Pokręcił głową.
- Krewetka nie była akurat moim pomysłem, ale obawiam się, że wiem czyim.
Wstrzymałem oddech. No jasne. Kto jeszcze może władać nad oceanami i jego potworami? Komu tak bardzo zależy na tym, żeby mnie zabić?
- Okeanos. - wymamrotałem.
Ojciec skinął głową. Serce zabiło mi szybciej. A więc to była pułapka swego rodzaju, lecz tytanowi nie udało się mnie schwytać. A Tryton w takim razie musiał mnie... uratować. Skrzywiłem się w duchu. Nie pałałem miłością do niego, ale jednak w takim razie byłem wdzięczny. Tylko co z Thalią? Uniosłem głowę i zadałem nieme pytanie. Posejdon odczytał je bezbłędnie i pokręcił głową.
- Nie wiemy co z Thalią, ale mam nadzieję, że zdołała się uratować.
Poczułem ukłucie winy. Pozwoliłem jej ze sobą jechać. Tylko, że nie pozostawiła mi wyboru. "Nie. Miałeś wybór" Podpowiedział mi jakiś głos w głowie. Wsunąłem dłoń do kieszeni i zacisnąłem ją na Orkanie. A jaki miałem niby wybór? Obezwładnić ją? Ją? Córkę Zeusa? Czasu było coraz mniej. Jeszcze raz przeanalizowałem wszystkie dotychczasowe wydarzenia. Córka Ateny byłaby ze mnie dumna. Myślałem nad tym, co mam zrobić lecz cały czas umykał mi jeden element. Po co właściwie Annabeth poleciała do Grecji? I co się stało, że w zasadzie wylądowała na terenie dawnej Grecji, ale... Nie tak jak powinna? Za dużo pytań, za mało odpowiedzi.
Po dłuższej chwili milczenia wreszcie się odezwałem.
- Chyba w takim razie muszę założyć, że Thalia przeżyła i ją odnaleźć.
- Nie spodziewam się po tobie innego działania. - przytaknął Posejdon. Wbił trójząb w ziemię. - Lecz pamiętaj synu, nie zapominaj po co tam przyjdziesz, jeśli dotrzesz.
Zmartwiałem. "...jeśli dotrzesz." Nie spodobała mi się ta końcówka. O wiele lepiej by brzmiało:
 "... jak dotrzesz." Przytaknąłem.
- Jasne. A w razie czego... - zawahałem się. - Jeśli to "jeśli" okaże się rzeczywiste...
Mężczyzna westchnął i chwycił moje ramię. Nagle wyglądał tak, jakby się postarzał o dwadzieścia lat.
- Posłuchaj. Jesteś moim synem. Dal ciebie i nie tylko, bo dla każdego herosa zawsze znajdą się jakieś "jeśli". Zawsze będzie: "jeśli przeżyjesz, jeśli zdołasz zrobić to i tamto." Dla dzieci bogów nie ma czegoś takiego jak "spokój." To nie istnieje. - zmarszczył się. - Dlatego my bogowie mimo tego zazdrościmy tego życia śmiertelnikom. Krótkiego, spokojnego, spełnionego... Może tego na co dzień nie widać... ale uwierz mi. Nawet Ares kryje w sobie takie pragnienie. - zaczerpnął powietrza. - Wiesz Percy jak nazywa się pogląd, który zakłada, że z góry wszystko jest przesądzone i zaplanowane przez los?
Pokręciłem głową. Twarz Posejdona rozjaśniła się lekko.
- Fatalizm, Percy. Fatalizm. Tak nazywa się ten nurt. Wielokrotnie określano Grecję "czasami fatalizmu", a tak się składa, że mają rację. - zatoczył ręką koło. - Ci wszyscy co tak stwierdzili. Fata wykuły nam przeznaczenie, które musimy spełnić. Taka nasza rola. - zacisnął mocniej dłoń na moim ramieniu. - Wiesz co? Myślę, że fata wybrały odpowiednią osobę do odpowiednich rzeczy. Jeśli jest się odpowiednią osoba do odpowiednich rzeczy...
Uśmiechnął się. Druga dłoń położył na mojej głowie.
- Wiesz co robić... Idź za głosem serca.
Wszystko przykrył gęstniejący mrok. Miałem wrażenie, że tonę. Zaczerpnąłem powietrza. I wszystko znikło. Nawet mrok.

-Thalia- 

Dziewczyna chciała wierzyć, że to nie jest prawdą, ale ona sama się jej ukazała i wróciły wspomnienia. Patrzyła na swego brata przez moment jak na obcą osobę, jednak w końcu objęła go mocno ramionami.
- Nie moja ani nie twoja wina, że jesteś Rzymianinem... - wymamrotała. Nie zauważyła uśmiechu Jasona.
- Mi tak było całkiem dobrze, tylko... - zawahał się a jego oczy ściemniały.
Córka Zeusa uniosła brwi chcąc zadać pytanie. Położyła dłoń na swojej włóczni.
- Usłyszałem go. - szepnął roztrzęsionym głosem.
- Kogo? - zdziwiła się Thalia. - Kronosa?
Potrząsnął głową.
- Nie, nie Saturna. Jupitera.
- I?
Spojrzał na nią. Jego oczy przypominały burzowe niebo. Zatarł dłonie i zapatrzył się w niebo.
- Problem w tym, że Jupiter ani razu się do mnie nie odezwał odkąd zacząłem wędrówkę z legowiska Lupy. - rzekł. - Dlatego gdy przemówił do mnie kilka dni temu... - wzdrygnął się. Utkwił w niej lekko przerażone spojrzenie. - To nie było przyjemne choć mała cząstka mnie zdaje sobie sprawę, że on taki nie jest...
Łowczyni przewróciła oczami.
- A jak ci się ukazał?
Przez moment Jason milczał jakby rozpamiętując spotkanie z ojcem. Otrząsnął się po chwili i powiedział:
- Zdawało mi się, że... niebo ściemniało a ja... znalazłem się w dziwnym pomieszczeniu. Dookoła były same greckie napisy a  na przeciw mnie stała rudowłosa dziewczyna i powiedziała: "Grecja krwią spłynie, chroń nas Odynie. Złoty miecz w serce herosa się wbije, wróg Grecji się zwycięstwem upije. Na zachód podążysz synu wyklęty, ujrzysz rodowód swój zaklęty. Największa próba przed tobą stanie, gdy ujrzysz przed sobą to, co zostanie... ci drogie jak wszystko inne śmierć pokryje" - chłopak pobladł. - Nigdy się z czymś takim jeszcze nie spotkałem. Obawiam się, że może to mieć coś wspólnego z... - z trudem przeszło mu to przez gardło. - ... z Grecją.
Dziewczyna milczała wpatrując się w niebo. Pod nosem mruczała fragmenty przepowiedni. Poruszyła się i usiadła prosto.
- Może nie bezpośrednio z Grecją, ale z Obozem Herosów. - syna Jupitera zdawało się to nie dziwić.
- W obozie Jupiter krążyły różne pogłoski na temat drugiego obozu. Tylko nie każdy wierzył by były one prawdziwe.
- No właśnie... a tymczasem jeśli się twoi ziomkowie dowiedzą, że my istniejemy to... - Thalia urwała.
Jason pociągnął nosem.
- Gdzieś cuchnie. - stwierdził.
Thalii której ten zapach kojarzył się z prochem strzelniczym...
- Coś wybuchnie...
Woda przed nimi eksplodowała całą siłą. Uderzyła w nich zwalając ich z nóg. Gdy pozbierali się z ziemi, krztusząc się i plując wodą usłyszeli głos.
- No to wybuch udany. - Thalia zamarła.  - A wy dalej tutaj?
Przez moment Łowczyni nie wiedziała co powiedzieć.
- Jackson! - wybuchnęła w końcu.
Percy uśmiechnął się szelmowsko.
- Wiem, że się stęskniłaś...
Jednym ruchem przytknęła mu ostrze do gardła a mimo tego nie była w stanie zedrzeć z jego twarzy głupiego uśmiechu.
- Thalio... może to nie najlepszy pomysł abyś... - próbował protestować Jason, ale zamilkł widząc jak jego siostra miażdży w uścisku swego przyjaciela.
- Myślałam, że nie żyjesz! - warknęła i szturchnęła go. - Czy ty wiesz jakiego stracha mi napędziłeś?!
Percy starał się zachować powagę.
- Nawet staram się nie myśleć. - córka Zeusa warknęła a Jason roześmiał się razem z Percym.
Po chwili cała trójka spoważniała. Syn Posejdona przyjrzał się nowemu kumplowi i uścisnął jego dłoń.
- Percy Jackson, syn Posejdona.
Grace odpowiedział mu uśmiechem.
- Jason Grace, syn Jupitera.
Spojrzał na niego zaskoczony.
- To przecież...
- Tak wiem. - przerwał mu. - Rzymski bóg. Też z stamtąd się wywodzę. No a Thalia jest moją siostrą.
Percy potrzebował chwili by sobie to przyswoić. Skinął głową.
- To wspaniale. - zerknął na Thalię. - Ruszmy się. Mamy wiele rzeczy do omówienia.

-Frank-

Stopy zsunęły mu się na śliskich kamieniach. Krzyknął i chwycił się kurczowo najbliższego wystającego głazu. Oddychał ciężko a serce tłukło mu się jak szalone. Nie wiedział ile już podróżuje, schodząc nieustannie w dół. Bolały go palce którymi cały czas musiał się chwytać ostrych kantów i stopy które cały czas były wygięte. Z trudem panował nad rosnącą w nim beznadzieją i paniką. Zdarzało się, że zaszlochał kilka razy. Był u kresu sił. Głosy jakby przestały go wspierać i zamilkły znienacka. Pozostały tylko znaki. Czaszki, sowy płomykówki, kości pokazujące w dół. Zastanawiał się czy nie może się po prostu puścić i polecieć w dół. "Głupi jesteś" Skarcił się. Rozbijesz się o dno zanim zdążysz się spostrzec. Zatrzymał się na chwilę. Poczuł piekący ból w ramionach. Poszukał stopami odpowiednio głębokiego wcięcia w skale. W końcu znalazł go. Zdziwił się gdy stwierdził, że zmieści się tu cały i może nawet usiąść. Z jękiem ulgi opadł na ziemię. Jego klatka piersiowa z trudem się unosiła. Frank miał dość. Chciał tu leżeć i leżeć, czując chłód czarnej skały na plecach. Nagle dotarło do niego zupełnie coś innego. Chciał się poddać. Przymknął powieki. W zasadzie nie musiał iść. Tylko chciał pomścić swoją babkę... i te głosy. Ryk rozbijanej skały postawił go na nogi. Nie wystraszyłby się gdyby ten huk nie dobiegł zza jego pleców. Po chwili usłyszał wściekły wrzask. Zadrżał.
- Hahahalo? - zawołał drżącym głosem.
Zapadła totalna cisza, przerywana jedynie sapnięciami tego kogoś. Sapnięcia się zbliżały. Frank cofnął się i zatrzymał gwałtownie. Miał za sobą przepaść.
- Frank Zhang. - usłyszał. - Wreszcie cię mam. A teraz...
Z dziury wyłoniła się szkaradna postać. Jedyne co zarejestrował to paszcza pełna ostrych zębów i długie szpony.
Stwór chichocząc dziko zbliżał się do niego powoli.
- A teraz. - powtórzył patrząc na niego z lubością. - Cię zjem.
Rzucił się na Franka. Chłopak jedyne co mógł zrobić to wrzasnąć z przerażenia i cofnąć się o jeszcze jeden krok. Stracił oparcie i runął w dół. Szkarada wbiła mu się pazurami w ramiona. On wrzeszczał a potwór chichotał. "To koniec." Pomyślał przerażony chłopak.

No. To by było na tyle. Miałam w planach więcej, ale już nie miałam siły. ;) Patrzcie nawet się wyrobiłam z następnym rozdziałem! Życzę miłego czytanka i komentujcie co i jak.

Translate