-Percy-
Gdy tylko ją zobaczyłem, wiedziałem, że będę musiał się trzymać na wodzy. Od pierwszego zdania zaczęła mnie wkurzać.
- Percy Jackson... - mruknęła, patrząc na mnie spod przymkniętych powiek. - Syn boga mórz z zdradzieckiego łoża.
Wzdrygnąłem się gdy to usłyszałem. Zacisnąłem dłonie w pięści.
- Tak i co z tego? - spojrzałem na nią groźnie.
Uśmiechnęła się i powachlowała sobie twarz.
- Ach, nic nic. Po prostu mój mąż najwyraźniej dopuścił się zdrady...
- Nie zamieniaj się tylko w kolejną Herę... - wycedziłem.
W tym momencie jej oczy spoczęły na mnie i zaczęły wywiercać we mnie dziurę.
- Nie upodabniaj mnie do Olimpijczyków! - wybuchnęła. - Nie dość, że muszę mieszkać w jakimś pałacu, który został zresztą zburzony i spać na materacu...
- Naprawdę? - zapytałem głupio.
- ... to jeszcze muszę znosić zdrady twego kochanego ojca!
Z trudem powstrzymywałem śmiech. Amfitryta na materacu? Ta rzecz wydała mi się śmieszna. Już sobie ją tam wyobrażam. W końcu nie wytrzymałem i ryknąłem śmiechem. Wzrok żony Posejdona gdyby umiał zabijać, to teraz by z całą pewnością zabił.
- I z czego się tak śmiejesz, imbecylu?! - krzyknęła.
Po moich policzkach spłynęły łzy. Zgiąłem się ze śmiechu w pół. To, co robiłem było głupie, ponieważ zależało mi na pomocy którą mogłem dostać od Amfitryty, ale nie mogłem się z niej nie ponabijać. Gdzieś tam Annabeth czekała i być może nawet umierała a ja naśmiewałem się z żony mojego ojca. Lecz nie byłem się w stanie powstrzymać. Obok mnie z zakłopotaną miną stała ta dziewczyna i przysłuchiwała się naszej konwersacji. Chrząknęła cicho i położyła dłoń na moim ramieniu.
- Percy... - rzuciła nerwowy uśmiech swej pani. Nachyliła się ku mnie i wyszeptała - Błagam cię, zachowaj powagę. Wszystkim nam zależy aby udzielić ci pomocy.
- Jasne. - powiedziałem ironicznie. - A ja jestem Iron Man i przyleciałem uratować rąbnięte krewetki.
Twarz nimfy siedzącej na tronie spąsowiała. Wciągnęła ostro powietrze i otworzyła usta chcąc coś powiedzieć lecz po chwili je zamknęła. Uniosłem brwi.
- Dlaczego miałabyś mi pomóc? Twój synalek całkiem nie dawno chciał mnie zabić a ty, chcesz mi pomóc?
- Nie rozumiesz, herosie! - warknęła. - Ja
muszę ci pomóc, bo gdybym tego nie zrobiła Gaja zajęłaby świat i zniszczyła wszystko co znamy. Łącznie z tobą, mną i twoją ukochaną
Annabeth.
Zesztywniałem na dźwięk tego imienia. Zacisnąłem dłonie w pięści.
- Póki co, wszyscy
robią wszystko w tym kierunku, aby mi przeszkodzić a nie pomóc.
- Jesteś taki głupi. - mruknęła. - Przeszkodzenie ci w twoim locie było planowane...
- Co?!
- ... ale nie prze ze mnie. - poprawiła fałdy swojej niebieskiej sukni. - I co się tak czerwienisz.
Już samo to, że zostałem tu ściągnięty mnie wściekało a nie dość tego to jeszcze specjalnie. Woda zawirowała dookoła mnie z wściekłością. Czułem, ze zaraz stracę nad sobą kontrolę. Nie odzyskam Annabeth jeśli cała moja misja pójdzie nie tak, jak powinna i to od początku. Zależało mi tylko i wyłącznie na uratowaniu Annabeth a nie na jakiejś tam głupiej Gai. Co prawda ten pierwszy sen i w ogóle... ale często herosom śniły się sny niewiele znaczące.
"
Myślisz, że ten sen niewiele znaczył?" Zmarszczyłem brwi. Amfitryta przypatrywała mi się ze spokojem a jej służka nerwowo unosiła się w wodzie. "
Spójrz. Przypatrz się. Już widzisz macki zła. Byłeś tam, widziałeś co się dzieje z Nico Di Angelo."
Z trudem przełknąłem ślinę. Ugięły się pode mną kolana.
- Ja... nie...
- Nie wypieraj się, synu. Wiesz, że nie lecisz tylko aby uwolnić Annabeth. - głos mojego ojca dotarł do mnie wyraźnie.
Zadrżałem i spojrzałem w stronę źródła głosu. Posejdon stał na dnie morza i świdrował mnie niebieskimi oczyma. W jego dłoni lśnił trójząb.
- Ojcze...
- Percy. - machnął trójzębem. Z ciemnej toni wynurzył się Tryton. Jego twarz była ponura. - Miałem nadzieję, że właśnie tu się spotkamy.
- Po co mnie tu ściągnęliście? - zapytałem buńczucznie.
Bóg mórz westchnął i spojrzał na Amfitrytę.
- Nie powiedziałaś mu?
Parsknęła.
- Nie miałam jak.
Zmarszczył brwi i zwrócił się w moją stronę.
- Mam powód dla którego cię ściągnąłem.
- Przez krewetkę. - burknąłem.
Pokręcił głową.
- Krewetka nie była akurat moim pomysłem, ale obawiam się, że wiem czyim.
Wstrzymałem oddech. No jasne. Kto jeszcze może władać nad oceanami i jego potworami? Komu tak bardzo zależy na tym, żeby mnie zabić?
- Okeanos. - wymamrotałem.
Ojciec skinął głową. Serce zabiło mi szybciej. A więc to była pułapka swego rodzaju, lecz tytanowi nie udało się mnie schwytać. A Tryton w takim razie musiał mnie... uratować. Skrzywiłem się w duchu. Nie pałałem miłością do niego, ale jednak w takim razie byłem wdzięczny. Tylko co z Thalią? Uniosłem głowę i zadałem nieme pytanie. Posejdon odczytał je bezbłędnie i pokręcił głową.
- Nie wiemy co z Thalią, ale mam nadzieję, że zdołała się uratować.
Poczułem ukłucie winy. Pozwoliłem jej ze sobą jechać. Tylko, że nie pozostawiła mi wyboru. "Nie. Miałeś wybór" Podpowiedział mi jakiś głos w głowie. Wsunąłem dłoń do kieszeni i zacisnąłem ją na Orkanie. A jaki miałem niby wybór? Obezwładnić ją? Ją? Córkę Zeusa? Czasu było coraz mniej. Jeszcze raz przeanalizowałem wszystkie dotychczasowe wydarzenia. Córka Ateny byłaby ze mnie dumna. Myślałem nad tym, co mam zrobić lecz cały czas umykał mi jeden element. Po co właściwie Annabeth poleciała do Grecji? I co się stało, że w zasadzie wylądowała na terenie dawnej Grecji, ale... Nie tak jak powinna? Za dużo pytań, za mało odpowiedzi.
Po dłuższej chwili milczenia wreszcie się odezwałem.
- Chyba w takim razie muszę założyć, że Thalia przeżyła i ją odnaleźć.
- Nie spodziewam się po tobie innego działania. - przytaknął Posejdon. Wbił trójząb w ziemię. - Lecz pamiętaj synu, nie zapominaj po co tam przyjdziesz, jeśli dotrzesz.
Zmartwiałem. "...
jeśli dotrzesz." Nie spodobała mi się ta końcówka. O wiele lepiej by brzmiało:
"...
jak dotrzesz." Przytaknąłem.
- Jasne. A w razie czego... - zawahałem się. - Jeśli to "jeśli" okaże się rzeczywiste...
Mężczyzna westchnął i chwycił moje ramię. Nagle wyglądał tak, jakby się postarzał o dwadzieścia lat.
- Posłuchaj. Jesteś moim synem. Dal ciebie i nie tylko, bo dla każdego herosa zawsze znajdą się jakieś "jeśli". Zawsze będzie: "jeśli przeżyjesz, jeśli zdołasz zrobić to i tamto." Dla dzieci bogów nie ma czegoś takiego jak "spokój." To nie istnieje. - zmarszczył się. - Dlatego my bogowie mimo tego zazdrościmy tego życia śmiertelnikom. Krótkiego, spokojnego, spełnionego... Może tego na co dzień nie widać... ale uwierz mi. Nawet Ares kryje w sobie takie pragnienie. - zaczerpnął powietrza. - Wiesz Percy jak nazywa się pogląd, który zakłada, że z góry wszystko jest przesądzone i zaplanowane przez los?
Pokręciłem głową. Twarz Posejdona rozjaśniła się lekko.
- Fatalizm, Percy. Fatalizm. Tak nazywa się ten nurt. Wielokrotnie określano Grecję "czasami fatalizmu", a tak się składa, że mają rację. - zatoczył ręką koło. - Ci wszyscy co tak stwierdzili. Fata wykuły nam przeznaczenie, które musimy spełnić. Taka nasza rola. - zacisnął mocniej dłoń na moim ramieniu. - Wiesz co? Myślę, że fata wybrały odpowiednią osobę do odpowiednich rzeczy. Jeśli jest się odpowiednią osoba do odpowiednich rzeczy...
Uśmiechnął się. Druga dłoń położył na mojej głowie.
- Wiesz co robić... Idź za głosem serca.
Wszystko przykrył gęstniejący mrok. Miałem wrażenie, że tonę. Zaczerpnąłem powietrza. I wszystko znikło. Nawet mrok.
-Thalia-
Dziewczyna chciała wierzyć, że to nie jest prawdą, ale ona sama się jej ukazała i wróciły wspomnienia. Patrzyła na swego brata przez moment jak na obcą osobę, jednak w końcu objęła go mocno ramionami.
- Nie moja ani nie twoja wina, że jesteś Rzymianinem... - wymamrotała. Nie zauważyła uśmiechu Jasona.
- Mi tak było całkiem dobrze, tylko... - zawahał się a jego oczy ściemniały.
Córka Zeusa uniosła brwi chcąc zadać pytanie. Położyła dłoń na swojej włóczni.
- Usłyszałem go. - szepnął roztrzęsionym głosem.
- Kogo? - zdziwiła się Thalia. - Kronosa?
Potrząsnął głową.
- Nie, nie Saturna. Jupitera.
- I?
Spojrzał na nią. Jego oczy przypominały burzowe niebo. Zatarł dłonie i zapatrzył się w niebo.
- Problem w tym, że Jupiter ani razu się do mnie nie odezwał odkąd zacząłem wędrówkę z legowiska Lupy. - rzekł. - Dlatego gdy przemówił do mnie kilka dni temu... - wzdrygnął się. Utkwił w niej lekko przerażone spojrzenie. - To nie było przyjemne choć mała cząstka mnie zdaje sobie sprawę, że on taki nie jest...
Łowczyni przewróciła oczami.
- A jak ci się ukazał?
Przez moment Jason milczał jakby rozpamiętując spotkanie z ojcem. Otrząsnął się po chwili i powiedział:
- Zdawało mi się, że... niebo ściemniało a ja... znalazłem się w dziwnym pomieszczeniu. Dookoła były same greckie napisy a na przeciw mnie stała rudowłosa dziewczyna i powiedziała: "Grecja krwią spłynie, chroń nas Odynie. Złoty miecz w serce herosa się wbije, wróg Grecji się zwycięstwem upije. Na zachód podążysz synu wyklęty, ujrzysz rodowód swój zaklęty. Największa próba przed tobą stanie, gdy ujrzysz przed sobą to, co zostanie... ci drogie jak wszystko inne śmierć pokryje" - chłopak pobladł. - Nigdy się z czymś takim jeszcze nie spotkałem. Obawiam się, że może to mieć coś wspólnego z... - z trudem przeszło mu to przez gardło. - ... z Grecją.
Dziewczyna milczała wpatrując się w niebo. Pod nosem mruczała fragmenty przepowiedni. Poruszyła się i usiadła prosto.
- Może nie bezpośrednio z Grecją, ale z Obozem Herosów. - syna Jupitera zdawało się to nie dziwić.
- W obozie Jupiter krążyły różne pogłoski na temat drugiego obozu. Tylko nie każdy wierzył by były one prawdziwe.
- No właśnie... a tymczasem jeśli się twoi ziomkowie dowiedzą, że my istniejemy to... - Thalia urwała.
Jason pociągnął nosem.
- Gdzieś cuchnie. - stwierdził.
Thalii której ten zapach kojarzył się z prochem strzelniczym...
- Coś wybuchnie...
Woda przed nimi eksplodowała całą siłą. Uderzyła w nich zwalając ich z nóg. Gdy pozbierali się z ziemi, krztusząc się i plując wodą usłyszeli głos.
- No to wybuch udany. - Thalia zamarła. - A wy dalej tutaj?
Przez moment Łowczyni nie wiedziała co powiedzieć.
- Jackson! - wybuchnęła w końcu.
Percy uśmiechnął się szelmowsko.
- Wiem, że się stęskniłaś...
Jednym ruchem przytknęła mu ostrze do gardła a mimo tego nie była w stanie zedrzeć z jego twarzy głupiego uśmiechu.
- Thalio... może to nie najlepszy pomysł abyś... - próbował protestować Jason, ale zamilkł widząc jak jego siostra miażdży w uścisku swego przyjaciela.
- Myślałam, że nie żyjesz! - warknęła i szturchnęła go. - Czy ty wiesz jakiego stracha mi napędziłeś?!
Percy starał się zachować powagę.
- Nawet staram się nie myśleć. - córka Zeusa warknęła a Jason roześmiał się razem z Percym.
Po chwili cała trójka spoważniała. Syn Posejdona przyjrzał się nowemu kumplowi i uścisnął jego dłoń.
- Percy Jackson, syn Posejdona.
Grace odpowiedział mu uśmiechem.
- Jason Grace, syn Jupitera.
Spojrzał na niego zaskoczony.
- To przecież...
- Tak wiem. - przerwał mu. - Rzymski bóg. Też z stamtąd się wywodzę. No a Thalia jest moją siostrą.
Percy potrzebował chwili by sobie to przyswoić. Skinął głową.
- To wspaniale. - zerknął na Thalię. - Ruszmy się. Mamy wiele rzeczy do omówienia.
-Frank-
Stopy zsunęły mu się na śliskich kamieniach. Krzyknął i chwycił się kurczowo najbliższego wystającego głazu. Oddychał ciężko a serce tłukło mu się jak szalone. Nie wiedział ile już podróżuje, schodząc nieustannie w dół. Bolały go palce którymi cały czas musiał się chwytać ostrych kantów i stopy które cały czas były wygięte. Z trudem panował nad rosnącą w nim beznadzieją i paniką. Zdarzało się, że zaszlochał kilka razy. Był u kresu sił. Głosy jakby przestały go wspierać i zamilkły znienacka. Pozostały tylko znaki. Czaszki, sowy płomykówki, kości pokazujące w dół. Zastanawiał się czy nie może się po prostu puścić i polecieć w dół. "Głupi jesteś" Skarcił się. Rozbijesz się o dno zanim zdążysz się spostrzec. Zatrzymał się na chwilę. Poczuł piekący ból w ramionach. Poszukał stopami odpowiednio głębokiego wcięcia w skale. W końcu znalazł go. Zdziwił się gdy stwierdził, że zmieści się tu cały i może nawet usiąść. Z jękiem ulgi opadł na ziemię. Jego klatka piersiowa z trudem się unosiła. Frank miał dość. Chciał tu leżeć i leżeć, czując chłód czarnej skały na plecach. Nagle dotarło do niego zupełnie coś innego. Chciał się
poddać. Przymknął powieki. W zasadzie nie musiał iść. Tylko chciał pomścić swoją babkę... i te głosy. Ryk rozbijanej skały postawił go na nogi. Nie wystraszyłby się gdyby ten huk nie dobiegł zza jego pleców. Po chwili usłyszał wściekły wrzask. Zadrżał.
- Hahahalo? - zawołał drżącym głosem.
Zapadła totalna cisza, przerywana jedynie sapnięciami tego kogoś. Sapnięcia się zbliżały. Frank cofnął się i zatrzymał gwałtownie. Miał za sobą przepaść.
- Frank Zhang. - usłyszał. - Wreszcie cię mam. A teraz...
Z dziury wyłoniła się szkaradna postać. Jedyne co zarejestrował to paszcza pełna ostrych zębów i długie szpony.
Stwór chichocząc dziko zbliżał się do niego powoli.
- A teraz. - powtórzył patrząc na niego z lubością. - Cię zjem.
Rzucił się na Franka. Chłopak jedyne co mógł zrobić to wrzasnąć z przerażenia i cofnąć się o jeszcze jeden krok. Stracił oparcie i runął w dół. Szkarada wbiła mu się pazurami w ramiona. On wrzeszczał a potwór chichotał. "To koniec." Pomyślał przerażony chłopak.
No. To by było na tyle. Miałam w planach więcej, ale już nie miałam siły. ;) Patrzcie nawet się wyrobiłam z następnym rozdziałem! Życzę miłego czytanka i komentujcie co i jak.