wtorek, 28 lipca 2015

Rozdział XI - Już bliżej, niż dalej...

-Percy-

Wysuszona i zniszczona ziemia wraz z starymi budynkami i zniszczonymi po wojnie domowej rozlegała się pod nimi. Przelatywali właśnie nad Chorwacją. Zaraz po tym jak wyznaczyli swoje zadania na plaży w Francji ruszyli w drogę. Lecąc do Chorwacji napotkali problem. Problem który miał zmienić ich zdania. Gdy przelatywali nad Włochami nagle dopadła ich burza. Nie była ona zwykłą burzą. Nawet Jason nie mógł nad nią zapanować. Percy też niewiele mógł zrobić.
- Percy! - ryknął Jason zagłuszając co nieco grzmoty. - Leć w dół! Ja tu zostanę i spotkam się z tym który powoduje tę burzę.
Jackson zawahał się.
- Mam cię puścić samego, kolego? - skrzywił się. - Nie mogę sobie pozwolić na utratę kumpla!
Machnął ręką. Wiatry zerwały się dookoła blondyna.
- Leć!
- Ale...
- Leć! - wzniósł obie dłonie ku niebu. - Fulgur!
Deszcz błyskawic eksplodował z całą siłą. Po niebie przetoczył się ogłuszający huk i drwiący śmiech.
- Tylko na tyle cię stać, pretorze Grace?!
Syn Posejdona zacisnął dłonie na grzywie Mrocznego. Pegaz zarżał i runął w dół. Wiatr świstał mu w uszach gdy przylgnął do grzbietu rumaka. Kopyta dotknęły ziemi z zaskakującą lekkością. Chłopak od razu spojrzał w niebo. Słyszał krzyki Jasona i śmiech tego kogoś. Zsunął się z Mrocznego i stanął nie wiedząc za bardzo co robić. Nie mógł pomóc synowi Jupitera. Przeszyło go nagle lodowate zimno.
- Percy Jacksonie...
Dobył jednym ruchem Orkana a jego pegaz zarżał nerwowo i wzbił się w powietrze. Przełknął ślinę i rozejrzał się dookoła. Ze wszystkich stron napływała mgła, sunąc po ziemi w jego kierunku. Zbladł.
- Kim jesteś? - zawołał i uniósł wyżej miecz. - Pokaż się!
-    Γιος του Ποσειδώνα - (syn Posejdona).
Ręka mu zadrżała gdy rozpoznał głos.
- Annabeth? - zapytał z nadzieją w głosie.
Cichy śmiech.
- Pragniesz tego... możemy ci to dać.
Opuścił lekko dłoń.
- Co mi możecie dać?! - spiął się.
- Ją... - wyszeptały głosy.
Mgła zawirowała i po chwili uformowała się z niej postać. Percy wszędzie rozpoznałby te oczy i kręcone włosy.
- Annabeth... - wychrypiał a jego głos załamał się.
Głosy zasyczały jakby się śmiejąc.
- Zadziwiające co miłość może zrobić z człowiekiem. Głupca zamienić w mędrca a starca w młodzieńca. Bardzo żartobliwego herosa w... poważnego i zdeterminowanego zabójce, który pójdzie po trupach aby odnaleźć ukochaną.
Syn Posejdona zadrżał.
- Jeszcze żadne z was tego nie wie, ale jesteście sobie pisani... Lecz wkrótce ktoś stanie pomiędzy wami... ktoś do bólu podobny do Annabeth...
Mgła zawirowała ukazując dziwny przedmiot. Cały wykonany z kryształu a w krysztale lśniły drobinki złota...
- To... - wyszeptały głosy. - Jest Czara Okeanosa. Moc i władza...
Szara zasłona zawirowała i rzuciła się na młodzieńca. Percy krzyknął i podniósł miecz. Zdał sobie sprawę, że walka z mgłą to szaleństwo. Przenikliwe zimno dotarło do jego wnętrza...
- Ostateczne rozwiązanie jest przed tobą... i wybór... rozdroża.
Miał wrażenie, że jego serce zmienia się w lodowatą bryłę po czym eksploduje na milion lodowych odłamków.
- Możesz teraz się z nią zobaczyć... spędźcie te cenne chwile razem... aby dopełniła się... dopełniła się...

- ... dopełniła się przyszłość...
- ... Teraźniejszość szła na przód...
- A przeszłość przestała boleć.
Jason ogłuszony podniósł głowę.
- Nieee!!!!
Pioruny eksplodowały we wszystkie strony i uderzały we wszystko.

Percy z bijącym sercem otworzył oczy. Dookoła niego panowała całkowita ciemność. Nie miał pewności czy nie oślepł. Wysunął dłonie na boki. Pustka. Zrobił pięć kroków w prawo a następnie dziesięć w lewo. Nic. Zamknął oczy.
- Percy.
Rozchylił powieki. Małe światełko błyskało daleko od niego.
- Percy, chodź do mnie.
Annabeth. Ruszył bez zastanowienia nie dbając o to czy to pułapka. Zaczął biec, ale miał wrażenie jakby zwalniał. Mimo tego światło się powiększało. Po chwili go oślepiło. Wypadł na małą polankę. Słyszał szum rzeczki. Zamrugał aby przyzwyczaić oczy do mocnych promieni słonecznych. Nad rzeczką siedziała Annabeth w całej, skompletowanej, greckiej zbroi. Patrzyła na niego z tym samym nieodgadnionym uśmiechem a jej oczy jak zwykle przypominały stal. Długie, kręcone, blond włosy rozsypane miała na ramionach.
- Annabeth... - wyszeptał.
Wyciągnęła do niego rękę.
- Chodź.
Rzucił się ku niej i po chwili zamknął ją w ramionach, zatapiając twarz w jej cudownych włosach i wdychając jej zapach. Gdy przesunął dłońmi po jej rękach, poczuł coś lepkiego. Cofnął się lekko i spojrzał. Zbladł. Roztarł w palcach jej krew. Duże dziury znajdowały się na jej dłoniach.
- Anna... - głos ugrzązł mu w gardle. - Co oni...
Zamknęła mu usta pocałunkiem.
- Ci... - szepnęła. - Mamy mało czasu.
Pokiwał głową na znak, że rozumie. Przeczesała palcami jego włosy i pogładziła czoło oraz policzek. Oparła swoją głowę o jego. Patrzyli sobie w oczy.
- Posłuchaj mnie... - zaczęła. - Nie możesz mnie uratować, rozumiesz? - zatkała mu usta dłonią gdy chciał zaprotestować. - Nie. Nie możesz. Jeśli przyjdziesz to to nic nie zmieni. Co gorsza, może się tylko pogorszyć.
Chłonął ją wzrokiem. Przez ostanie dni czuł palący ból i tęsknotę. Teraz, gdy ją widział czuł nieodpartą rządzę. Uświadomił sobie całkiem przytomnie, że  jego uczucia bardzo się zmieniły. Stały się mocniejsze i... o wiele bardziej intensywniejsze.
Odsunęła się lekko i odrzuciła włosy na plecy. Zmarszczyła brwi.
- Czara Okeanosa... - odwróciła na moment wzrok. - Nie szukaj jej, proszę. Na pewno już usłyszałeś te słowa i wiesz co one oznaczają...
Tym razem on ją pocałował, tak, jak jeszcze nigdy. Gdy przestał, mieli przyśpieszone oddechy.
- Nic a nic nie wiem o jakiejś tam Czarze. Nie mam pojęcia co to jest. - oznajmił.
Zdawało się, że córka Ateny odetchnęła z ulga.
- Wiesz, to nawet dobrze. Skoro nic nie wiesz to może lepiej żebyś nie wiedział. - uchwyciła mocniej jego rękę. - Chodź.
Pociągnęła go ku rzeczce. Zatrzymała się tuż przy brzegu i położyła dłonie na jego torsie. W jej  oczach zauważył lekki błysk.
- Pa pa. - szepnęła i pchnęła go całkiem mocno.
Runął do wody. Nie zdążył wznieść barier i poczuł jak woda go moczy. Wynurzył się z wody.
- Córko Ateny! - zawołał oburzony. Zobaczył jak ściąga zbroję a następnie bluzę i spodnie, zostając w krótkich, letnich spodenkach i podkoszulce na ramiączkach. Skoczyła obok niego do wody. Było dość głęboko. Po chwili poczuł jak oplatają go czyjeś ramiona.
- Percy Jacksonie... - usłyszał szept tuż przy swoim uchu. - Oni kazali nam ten czas spędzić jak najlepiej... wykorzystajmy go.
Przylgnęła do niego i pocałowała w policzek. Oplotła go w pasie nogami.
- Kocham cię...
- Tak, ja ciebie też, Glonomóżdżku.
Ich wargi złączyły się w dość namiętnym pocałunku. Obrócił ja tak, że znalazła się na przeciwko. Przesunął ręką po jej plechach...
- Chyba się wtopiłem... - mruknął.
Uśmiechnęła się.
- Całkiem. - powiedziała i ściągnęła z niego koszulkę.

-Jason-

Syn Jupitera miotał się nie widząc nigdzie Percy'ego Jacksona. Zaraz po walce z tymi dziwnymi, niewidzialnymi istotami cała dziwna burza ustała a mgła zniknęła. Jason poleciał w dół ze łzami w oczach. Cały czas słyszał te głosy, które wypowiadają to jedno zdanie. "Ona cię porzuciła. Ty o tym wiesz... lecz nie za darmo. Ona nie zginęła. Ona żyje. I służy. Twojemu sercu, złoty chłopcze. Nie odejdzie dopóki się nie pogodzisz z teraźniejszością. Aby dopełniła się... dopełniła się... dopełniła się przyszłość, teraźniejszość szła na przód a przeszłość przestała boleć." Z tymi słowami wszystko w nim pękło. Wrzasnął na całe gardło i cisnął miecz daleko. Wbił się w skałę. 
- Gdzie jesteś, cholerny synu Posejdona?! - krzyknął. - Czy Annabeth Chase już Cię nie interesuje?
Nikt mu nie odpowiedział. Czuł ból. Rozdzierający ból. Załkał. Nigdy nie pozwalał sobie na podobne incydenty, ale teraz nikt nie mógł go zobaczyć. Ani Lupa, Reyna nawet Hera.
Podniósł bezradny wzrok. Co mógł zrobić? Nie odnajdzie Percy'ego. Nie może zawrócić, ponieważ jego ojciec zlecił mu zadanie. "Podążaj na zachód... aż dotrzesz to innych, do obcych." Po spotkaniu Thalii i Percy'ego wiedział, że chodzi o Greków. Ale nie mógł powrócić do obozu Greków bez ich przywódcy. Naskoczyliby na niego, że to on zabił. Wyciągnął swój miecz. Spojrzał na swojego rumaka. Tylko on mu został. Oparł się plecami o najbliższą skałę i zamknął oczy.

Wszystko umiera... mężczyzna zwinął się z bólu. Otaczały go same skały i potwornie gorące powietrze. Zakaszlał. "Wstań synu, idź." Rozkazał mu głos w głowie. Wstał i upadł. Krzyknął z bólu. Coś chwyciło go za ramię.
- Spokojnie.
Wrzasnął gdy ujrzał chropowatą dłoń z długimi brzydkimi i brudnymi paznokciami. Przed jego obliczem pokazała się szara twarz z pożółkłymi zębami i z śmierdzącym oddechem.
- No, spokojnie, spokojnie... - wymruczał. - Nie bój się mnie. Jestem po to żeby ci pomóc. Pomagam tym, którzy spadli tu. Tym niewinnym. A tych winnych karzę odpowiednio.
Mężczyzna niemal się roześmiał. Ta dziwna kreatura była bardzo niskiego wzrostu.
- Jak...?
Jego rozmówca i wybawiciel wyszczerzył zęby.
- Lepiej żebyś nie wiedział...

... tak... te kroki szybko następują. :D Następny rozdział pisany 27/28 lipca. Wrzucam go teraz. Powoli ta pierwsza część pierwszego sezonu się kończy... mam w zanadrzu jeszcze kilka mam nadzieję... ciekawych asów. Utworzyłam coś na bazie z filmu PJ. Mój eksperyment. W późniejszym okresie spróbuję zrobić coś sama, żeby w większości nie opierało się na materiałach innych. Pozdrawiam!!! Olusia XD

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Translate